poniedziałek, 10 października 2016

Ziemia Święta - luty 2011

Zanim założyłam mojego podróżniczego bloga, dzieliłam się swoimi wrażeniami z wycieczek na otwartych forach. Wydawało mi się, że zawsze będzie można tam wrócić i przypomnieć sobie, jak to się podróżowało. Niestety jedno forum zniknęło z sieci, drugie stało się forum zamkniętym, a z trzeciego sama zrezygnowałam. W miarę posiadania wolnego czasu postaram się te brakujące relacje przenieść na bloga, aby mieć wszystko w jednym miejscu. Widzę, że sporo piszących o podróżach tak robi, więc czemu nie ja?
Wracam więc do roku 2011, kiedy dane mi było w lutym polecieć do Ziemi Świętej właśnie.

(Relacja powstała w roku 2011, więc sytuacja w Izraelu mogła się nieco od tamtego czasu zmienić, trzeba to wziąć pod uwagę.)


To była moja Podróż Życia. I stwierdzam tak nie tylko z punktu widzenia katoliczki, której dane było dotknąć tych miejsc, o których możemy przeczytać w starym testamencie, czy po których poruszał się Jezus i jego uczniowie, ale też ze względu na odmienność geograficzną, przyrodniczą, etniczną i historyczną tej ziemi.

Chcę się więc podzielić swoimi wrażeniami i przemyśleniami z tej wyprawy.

Ale zacznę od bezpieczeństwa. Jest to teraz temat bardzo aktualny ze względu na sytuację w Egipcie, który przecież leży w bliskim sąsiedztwie Izraela. Nie powiem, informacje dochodzące z tamtej strony dosyć nas niepokoiły. I faktycznie, dało się odczuć na ulicach, zwłaszcza Jerozolimy, większą aktywność wojska. Ten widok żołnierzy powiem szczerze, stresował mnie najbardziej. Ponieważ izraelska młodzież po maturze obowiązkowo odbywa służbę wojskową (chłopcy 3 lata, dziewczyny 2 lata) tak więc ci widoczni wszem i wobec wojskowi to byli bardzo młodzi ludzie. Nie jest to spokojny widok (na ulicy, czy na lotnisku) młodego chłopca lub ślicznej dziewczyny z pepechą na ramieniu. Fotografowanie wojskowych było kategorycznie zabronione, aczkolwiek jeżeli się poprosiło ładnie, to czasem się zgadzali. Ja jednak nie próbowałam, bo jestem w tym względzie bardzo strachliwa i zrobiłam ukradkiem tylko jedno zdjęcie ochroniarzowi, który eskortował pielgrzymów odbywających drogę krzyżową ulicami Starego Miasta w Jerozolimie. Tam zresztą spotkał nas również bardzo stresujący incydent, gdyż około południa na placu przed Bazylika Grobu Pańskiego zauważono pozostawiony plecak. Natychmiast usunięto wszystkich turystów z placu, a bazylika została zamknięta. Niestety z trzema osobami z naszej grupy w środku. Nie mogliśmy nawiązać z nimi żadnego kontaktu, gdyż w środku telefony nie miały zasięgu. W końcu grupa poszła realizować dalsze punkty programu, a przewodnik z biura organizatora czekał na te trzy osoby. Na szczęście był to fałszywy alarm i po 2 godzinach wszyscy do nas dołączyli. Ale nasze panie trochę strachu się najadły, zwłaszcza, że w środku otrzymały informację, że cała akcja może potrwać 6 godzin. Na szczęście było krócej… 


Inna szokująca mnie sprawa to problem autonomii palestyńskiej. To trzeba dopiero zobaczyć, aby zrozumieć, jak to wygląda na co dzień. Naszą podróż zaczęliśmy w Galilei, więc tam było spokojnie. Ale kiedy jechaliśmy na południe, do Jerozolimy, już wzdłuż Jordanu widziało się ciągnące się druty kolczaste, na których zawieszone były raz po raz tablice informujące o zaminowaniu (załączam zdjęcie). Wjazd do autonomii dla autobusów z turystami jest raczej bezproblemowy. Trzeba tylko zwolnić na checkpoincie (też jest zdjęcie). Gorzej jest z wyjazdem. W drugiej części pobytu mieszkaliśmy w hotelu w Betlejem, które również należy do autonomii. Betlejem leży w pobliżu Jerozolimy, więc ze względów bezpieczeństwa jest otoczone wysokim murem (jest zdjęcie). Palestyńczycy mogą opuszczać autonomię tylko za specjalną przepustką, więc wszystkie pojazdy są dokładnie kontrolowane, czy nie przewożą nielegalnie Palestyńczyka. Tak więc co rano przy wyjeździe przez nasz autokar przechodzili żołnierze, czasem kontrolując też paszporty. Ten fakt mieszkania w Betlejem przysporzył nam też kłopotów na lotnisku. Najpierw nasz przewodnik próbował zataić ten fakt, ale to okazało się jeszcze gorsze. Wzięli go w krzyżowy ogień pytań i skończyło się to dla niego bardzo wnikliwą kontrolą bagażu i osobistą, a w samolocie miał miejsce między dwoma dziwnie wyglądającymi panami. W naszej ponad czterdziestoosobowej grupie tylko trzy uniknęły kontroli bagażu. A zapewniam, że nie jest to miłe. Niemniej ja to wszystko rozumiem. Musimy pamiętać, że to wszystko dla dobra turystów. Przecież mogło się zdarzyć, że ktoś nam podrzucił jakiś materiał wybuchowy do walizki. Te bowiem przenosili nam do autobusu palestyńscy chłopcy hotelowi. Na pewno takie próby się zdarzają, więc ostrożności chyba nigdy za wiele.

No ale wróciliśmy szczęśliwie i chyba cała wyprawa odbyła się w ostatnim bezpiecznym momencie, bo z tego co widzę w telewizji to i w Izraelu w najbliższym czasie może być różnie.



checkpoint



w drodze do Palestyny





Jerozolima



Betlejem






To co zachwyca przede wszystkim w takich egzotycznych dla nas miejscach to otaczająca przyroda. Zwłaszcza wtedy, kiedy opuściło się Polskę pogrążoną w srogiej zimie, a po kilku godzinach lotu człowiek znajdzie się dla porównania, w porze późnej, polskiej wiosny. Styczeń to w Izraelu zima, ale jakże inna od naszej. Tam praktycznie kwiaty kwitną bez przerwy, dojrzewają banany, mandarynki, cytryny, a na polach trwają bardzo intensywne prace. Zresztą żniwa w Izraelu odbywają się dwa razy w roku. Dla mnie zachwycające były zwłaszcza te rośliny, które my hodujemy tylko w doniczkach, a tam one rosną wszędzie, przybierając ogromne rozmiary. Tak więc urzekały mnie ogromne fikusy, agawy, gwiazdy betlejemskie (wprawdzie bez zielonych liści o tej porze, ale te wybarwione na czerwono były piękne), aloesy, opuncje, a także pnące się bugenwille czy też plantacje palm daktylowych, bananowców i oliwek.

Ta bogata roślinność zagospodarowanych terenów bardzo kontrastuje z obszarami górzystymi (np. Samaria) i pustynnymi. Ale dla nas równie interesujące.


ogromny fikus przed kościołem św. Józefa w Nazaracie



gwiazdy betlejemskie w Nazarecie



widok na Hajfę z góry Karmel poprzez przepiękne, tarasowe ogrody








Cezarea Nadmorska





pelargonie kwitną przez cały rok



aloesy



bugenvilla




A teraz trochę widoków pustynnych i znad Jordanu



beduin na osiołku



Pustynia Judzka



nad Jordanem(Betania za Jordanem)



Organizowane w Polsce wyjazdy turystyczne do Izraela mają prawie zawsze charakter pielgrzymek do tzw. Ziemi Świętej. Tak było również w moim przypadku. Wraz z mężem dołączyliśmy do takiej właśnie, organizowanej przez zaprzyjaźnione biuro turystyczne, dla jednej z niewielkich parafii w dzielnicy Katowic. W związku z tym nie znaliśmy nikogo ze współtowarzyszy podróży, z wyjątkiem przewodnika z biura, z którym byliśmy już kiedyś we Francji. Okazało się, że szczęście sprzyjało nam od samego początku. Grupę pielgrzymkową stanowili naprawdę wspaniali ludzie z proboszczem parafii na czele. Zwłaszcza on bardzo mi zaimponował, bo dotąd nie spotkałam tak wyważonego we wszystkich sprawach kapłana. Wiadomo było od początku, że jedziemy na pielgrzymkę i zaplanowane było odwiedzenie przede wszystkim miejsc związanych ze starym i nowym testamentem, przewidziana była codzienna msza w specjalnie dobranych miejscach i należało się spodziewać równie religijnej oprawy całego wyjazdu. Dla nas nie był to oczywiście żaden problem, bo jesteśmy praktykującymi katolikami, ale raczej nie planowaliśmy spędzać całego czasu „na kolanach”. Nasze oczekiwania zostały spełnione z nawiązką. Wszystko było wspaniale zharmonizowane, bez zbędnej przesady. Zwiedziliśmy też miejsca, które nie miały związku z wydarzeniami religijnymi. Była to też zasługa księdza, który dołączył do naszej grupy już w Izraelu. Ksiądz Adam pochodzi z diecezji opolskiej i od 5 lat studiuje nauki biblijne w Jerozolimie, przygotowując się do późniejszej pracy w polskim seminarium. Adam jest kopalnią wiedzy o Izraelu, tym dawnym i tym dzisiejszym. Kiedy zwiedzaliśmy miejsca znane ze starego czy nowego testamentu, zawsze miał przygotowany jakiś fragment ewangelii lub innego czytania. Było to świetnie dobrane do miejsca i sytuacji, nie za długie, bez zanudzania. Z jednakowym zaangażowaniem oprowadzał nas po kościołach, synagogach, meczetach (jak dało się wejść) i miejscach zupełnie świeckich.

Poniżej miejsce bitwy pod Hattin, klęski krzyżowców pobitych przez Saladyna 4 lipca 1187 roku. W tle widać wzgórza, tzw. "Rogi Hattin"

 

I tak ogromnie jesteśmy wdzięczni, że ksiądz Adam zabrał nas do Instytutu YadVashem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem - oficjalny pomnik w Izraelu poświęcony żydowskim ofiarom Holokaustu, założony w 1953 roku w Jerozolimie).

Teraz posłużę się fragmentem z Wikipedii, gdyż tam znalazłam najbardziej syntetyczny opis instytutu. Nie będę więc „wyważać otwartych drzwi”

„Termin YadVashem (Jad Waszem) oznacza "miejsce i imię" albo, w niektórych tłumaczeniach, "pomnik i imię" i zaczerpnięty jest z księgi Izajasza (Iz 56, 5): dam [im] miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek, dam im imię wieczyste i niezniszczalne.

Instytut składa się z Nowego Muzeum Historycznego wraz z Salą Imion, gdzie przechowywane są dane o ofiarach Holokaustu, Izby Pamięci, Ogrodu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, dwóch galerii sztuki, synagogi, archiwum i biblioteki, Doliny Zabitych Wspólnot i Międzynarodowej Szkoły Nauczania o Holokauście. Poza tym na terenie YadVashem znajduje się kilkanaście mniejszych i większych pomników poświęconych m.in. zamordowanym w czasie Holokaustu dzieciom, żydowskim partyzantom i żołnierzom oraz Januszowi Korczakowi. W całym YadVashem posadzone są drzewa upamiętniające Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata - Nie-Żydów, którzy ratowali Żydów w czasie Holokaustu, niejednokrotnie ryzykując własne życie. „

Oczywiście nie zwiedziliśmy wszystkiego, ale udało nam się znaleźć drzewka poświęcone Oscarowi Schindlerowi i Irenie Sendlerowej, być pod pomnikiem upamiętniającym powstanie w getcie warszawskim, pod pomnikiem Korczaka, w Izbie Pamięci (mężczyźni muszą tam nakrywać głowy).

Na mnie jednak największe wrażenie zrobiło mauzoleum poświęcone pamięci zamordowanych żydowskich dzieci. Przy wejściu zawieszonych jest kilkanaście fotografii dziecięcych twarzyczek. Potem wchodzi się w kompletną ciemność (można się trzymać sznurów, które wytyczają drogę). Otacza nas mnóstwo światełek, których jest podobno półtora miliona. W rzeczywistości jest to jedna świeczka powielona w ogromnej ilości lustrzanych odbić. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam. W czasie przejścia słyszymy lektora, który odczytuje imiona nazwiska dzieci, ich wiek i kraj pochodzenia. Wszystko robi niesamowicie przejmujące wrażenie. Oczywiście nie wolno robić zdjęć, bo wiadomo, flesze popsułyby cały efekt.



pomnik Janusza Korczaka



tablica pod drzewkiem Oscara Schindlera



Fragment pomnika upamiętniającego powstanie w getcie warszawskim



Kolejnym miejscem, które nie sposób ominąć odwiedzając Jerozolimę to pozostałość po Świątyni Jerozolimskiej, zwane Ścianą Płaczu. Nazwa Ściana Płaczu pochodzi od żydowskiego święta opłakiwania zburzenia świątyni przez Rzymian, które jest obchodzone w sierpniu. Wizyta w tym niesamowitym miejscu została zaplanowana na sobotni poranek. Ten sobotni dzień był jedynym, który w ciągu całego pobytu przywitał nas deszczem (w końcu mieliśmy odwiedzić Ścianę Płaczu, więc nie mogło być inaczej). Na szczęście koło południa wyszło znowu słońce.

Odwiedzenie Ściany Płaczu w dzień żydowskiego szabasu miało dobre i złe strony. Dobre, bo mieliśmy okazję na własne oczy zobaczyć jak Żydzi celebrują szabas, który rozpoczyna się w piątek po zachodzie słońca i trwa do tegoż zachodu w sobotę. Złe, bo tego dnia obowiązuje zakaz wykonywania jakiejkolwiek pracy i dotyczy on wszystkich, którzy znajdą się w obrębie tego najświętszego dla judaizmu miejsca. Dla nas równało się to z niemożnością robienia zdjęć. Niestety większość z nas ten zakaz złamała, mając świadomość, że jesteśmy tu może jedyny raz w życiu. Mnie zresztą spotkała chyba kara za ten występek, bo w tym miejscu zgubiłam zegarek, który dostałam od męża na ostatnie urodziny. Po prostu przy wejściu na plac trzeba zdjąć wszystkie metalowe przedmioty i położyć wraz z bagażem osobistym na taśmie. Zdjęłam więc zegarek, a potem obładowana torebką, otwartym parasolem i ukrywanym aparatem fotograficznym źle zapięłam bransoletkę i… strata. No cóż, jakoś przebolałam. Ale może to znaczy, że tam jeszcze wrócę?

W każdym razie z wielkim zainteresowaniem obserwowaliśmy wszystkich zmierzających na modlitwę. Mężczyźni najczęściej nosili na głowach duże czarne kapelusze (zabawnie wyglądali ci, którzy zabezpieczali je od deszczu workami foliowymi) lub mieli zarzucone na plecy sporych rozmiarów tałesy. Zauważyć można było ortodoksyjne Żydówki, które na głowach miały peruki. Ściana Płaczu podzielona jest na dwie części. Mniejsza, po prawej, przeznaczona jest dla kobiet, większa, przylegająca do pomieszczeń modlitewnych pod dachem, należy do mężczyzn. Tej zadaszonej już oczywiście nie zobaczyłam… Każdy, kto zmierzał na modlitwy, najpierw dokonywał rytualnego mycia rąk używając bardzo nietypowo skonstruowanych dzbanków. Co ciekawe, uwiązanych na łańcuszkach  :o . Jak każdy zostawiłam oczywiście w szczelinie Ściany Płaczu karteczkę. Co napisałam, niech pozostanie moją tajemnicą.

W Izraelu jest wielu zwolenników projektu odbudowania Świątyni Jerozolimskiej. Jednak w obecnej sytuacji sporów co do własności terenów, na których ta budowla się znajdowała, jest to raczej niemożliwe. Aczkolwiek na murach otaczających plac można podziwiać replikę menory, która zdobiła niegdyś świątynię, ze słowami nadziei, że wróci ona kiedyś na swoje właściwe miejsce.



Ściana Płaczu



ten pan już spełnił obowiązek...



replika menory ze Świątyni Jerozolimskiej



tylko dla mężczyzn :(



żydowscy chłopcy przez cały szabas są odświętnie ubrani



bardzo typowy, czarny kapelusz



Organizacja naszego pobytu w Ziemi Świętej dawała znakomitą możliwość przeżycia w miniaturze roku liturgicznego. Wyłączywszy pierwszy dzień podróży (zaraz po wylądowaniu w Tel Avivie), który spędziliśmy na odwiedzeniu najpierw Cezarei Nadmorskiej, a potem Hajfy, już od poniedziałku: Nazaret. A jeśli chodzi o chrześcijaństwo, to w Nazarecie wszystko się przecież zaczęło.

Ale zanim opowiem o pamiątkach zwiastowania, narodzenia, życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu, muszę przybliżyć nieco stan tych miejsc, który kształtował się przez minione dwa tysiąclecia. Gdyby dzisiaj przyszło nam zachować te miejsca od zapomnienia, pewnie staralibyśmy się zostawić je w niezmienionym kształcie, aby móc chłonąć atmosferę tamtych czasów. Jednak ówczesne zwyczaje, a także przewalająca się przez te ziemie bardzo burzliwa historia pozostawiła nam obraz stanowiący poplątaną kompilację tych wszystkich zdarzeń. Mówiąc w skrócie, okres bizantyjski zaserwował nam otoczenie tych świętych miejsc ogromną czcią, polegającą na budowaniu monumentalnych, bogato zdobionych bazylik. Miały one najczęściej po dwie, lub nawet trzy kondygnacje, z których ta najniższa chroniła to najważniejsze dla religii miejsce. Najczęściej była to jakaś skala lub grota. W wyniku najazdu arabskiego w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia budowle te zostały prawie całkowicie zniszczone. Kolejnym okresem dynamicznej odbudowy świątyń był okres wypraw krzyżowych, jednak po klęsce krzyżowców pod wzgórzami Hattim ponownie świątynie katolickie zostały wydane na niełaskę muzułmanów. Pierwsze próby ponownego otoczenia czcią tych ważnych miejsc zaczęto podejmować około 17 wieku, lecz te kościoły, które podziwiamy obecnie w pełnej okazałości powstawały dopiero w wieku dwudziestym. Jaką mamy pewność, że są to wciąż te ważne historycznie miejsca? Badania archeologiczne wskazują, że kolejne kościoły powstawały na ruinach poprzednich, więc należy domniemywać, że faktycznie odwiedzamy dom Maryi, Józefa, dom Piotra w Kafarnaum, Golgotę czy najważniejszy dla religii chrześcijańskiej, Grób Pański.

Tak więc rozpoczęliśmy naszą wędrówkę od Bazyliki Zwiastowania w Nazarecie, która wznosi się nad miastem wspaniałą kopułą w kształcie namiotu.



Bazylika Zwiastowania w Nazarecie









Tam uczestniczyliśmy we mszy świętej, którą nasi kapłani koncelebrowali w kościele dolnym, przy ołtarzu ustawionym na wprost Groty Zwiastowania.

 

ołtarz przylegający do Groty Zwiastowania



Oczywiście liturgia odbyła się według obrzędu adwentowego i takie też pieśni jej towarzyszyły. Krętymi schodami przeszliśmy potem do kościoła górnego, z którego jest bezpośrednie wyjście na plac. Po jego przeciwnej stronie wznosi się kościół św. Józefa zbudowany najprawdopodobniej w miejscu Józefowego domu.


kościół św. Józefa w Nazarecie



Świadczy o tym krypta znajdująca się pod ołtarzem, częściowo wykuta, a częściowo uformowana z bloków skalnych, posiadającą znamiona pomieszczenia mieszkalnego. Dla mnie było to bardzo logiczne: Maryja i Józef nie mogli przecież mieszkać daleko od siebie  :D

Bardzo ważnym zabytkiem archeologicznym Nazaretu jest także tzw. źródło Maryi. Jest to starożytne ujęcie wodne, najprawdopodobniej jedyne w okolicy, więc zapewne z niego czerpała wodę również Maryja przychodząc tutaj z małym Jezusem. Nieopodal znajduje się kościół św. Gabriela, w którym wciąż bije źródełko, niezmiennie silnym strumieniem.



ocembrowane kamieniami źródełko w kościele św. Gabriela



W Nazarecie odwiedziliśmy także synagogę, być może zbudowaną w miejscu tej, o której wspomina ewangelista Łukasz, a gdzie Jezus miał wypowiedzieć te słowa: "Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie.”

Obecnie synagoga jest pod opieką unitów.



ołtarz w dawnej synagodze



Trzy pierwsze noclegi mieliśmy zarezerwowane w Nazarecie, więc ten czas poświęcony został na zwiedzanie Galilei. W związku z tym chronologia roku liturgicznego musiała być siłą rzeczy nieco zachwiana. Mieliśmy jednak okazję odwiedzić te miejsca, o których wspominają ewangeliści i które to fragmenty znane są wielu z nas od dzieciństwa.

I tak zobaczyliśmy niewielki franciszkański kościółek w Nain, który został zbudowany na miejscu domu wdowy – matki wskrzeszonego przez Jezusa młodzieńca. Co ciekawe, kilka metrów od kościoła, zresztą podobnie jak w pobliżu wielu innych w Izraelu, postawiony został meczet. Ekspansja islamu w Ziemi Świętej jest po prostu niesamowita…


kościółek w Nain




Mieliśmy okazję, jako małżeństwo, wraz z pięcioma jeszcze parami, odnowić swoje przysięgi w Kanie Galilejskiej. Mamy na tę okoliczność piękny certyfikat. 




Tego też dnia wszystkie pary zakupiły oryginalne galilejskie wino i przy kolacji było baaaardzo wesoło.



tu kupiliśmy wino galilejskie



Duże wrażenie zrobiła na nas Góra Tabor. Badania potwierdzają, że była ona już miejscem świętym za czasów mojżeszowych. Obecnie możemy podziwiać tam również wzniesioną przez Franciszkanów Bazylikę Przemienienia. Jej architektura oraz wystrój wewnętrzny nawiązują do opisanego w ewangelii wydarzenia ukazania się uczniom Jezusa w towarzystwie Mojżesza i Eliasza. Mnie szczególnie zachwyciły ogrody otaczające bazylikę. Miały one charakter ogrodu botanicznego, gdyż obok roślin znajdowały się tabliczki z ich nazwami. Tam pierwszy raz w życiu zobaczyłam drzewo pieprzowe i wiele nieznanych mi do tej pory kwiatów i krzewów.



Bazylika Przemienienia na Górze Tabor



Kolejny dzień to wyprawa nad słynne jezioro Genezaret. Tego ranka przeżyłam największe wzruszenie z całego mojego pobytu. Pojechaliśmy na Górę Błogosławieństw, która swoim stokiem schodzi wprost do jeziora. Tym razem mieliśmy zaplanowaną mszę św. pod gołym niebem, w zadaszonym miejscu, bardzo blisko brzegu. I kiedy w tym porannym słońcu podążaliśmy za naszymi kapłanami w kierunku jeziora, jeden z nich zaintonował „Barkę”, a mnie ogarnęło tak wielkie wzruszenie, że nawet teraz, kiedy to piszę ściska mnie w gardle. To było coś niesamowitego…


Kościół Ośmiu Błogosławieństw



msza św. na Górze Błogosławieństw



A potem był rejs po jeziorze Genezaret. Kiedy tylko odbiliśmy naszą barką od brzegu, usłyszeliśmy polski hymn i na maszt powędrowała biało czerwona flaga. Też bardzo wzruszające. 





Szkoda, że zrobiło się trochę mglisto i jakość krajobrazów otaczających to piękne jezioro nie była najlepsza. Ale co tam… Po wodzie jednak nie próbowaliśmy chodzić :)



nad jeziorem Genezaret



Kolejny przystanek tego pięknego dnia to Tabgha, gdzie odwiedziliśmy Kościół Rozmnożenia Chleba.



Kościół Rozmnożenia Chleba






W atrium przed wejściem do kościoła zachwyciła mnie maleńka sadzawka z kolorowymi rybami, niczym z baśni z tysiąca i jednej nocy.



sadzawka z bajecznie kolorowymi rybami



W odległości krótkiego spaceru, niemal nad samym brzegiem jeziora, można również zwiedzić niewielki kościółek zwany Kościołem Prymatu. W prezbiterium tego kościoła znajduje się skała zwana Mensa Christi (Stół Pański). Na tej skale Jezus, już po zmartwychwstaniu, miał przygotować śniadanie dla swoich uczniów.



Kościół Prymatu Św. Piotra



Za kościołem Prymatu można zobaczyć bardzo interesujące stopnie w kształcie serc, wykute w kamieniu, prowadzące w kierunku jeziora...



A może to te serca, o których mówią słowa piosenki?


"...Dziś wypłyniemy już razem

Łowić serca na morzach dusz ludzkich

Twej prawdy siecią

I słowem życia..."


Po posiłku w Magdalii (oczywiście musiała to być ryba św. Piotra, nazywana muszt) zwiedziliśmy jeszcze kościół św. Piotra w Kafarnaum oraz drugi, również pod jego wezwaniem – w Tyberiadzie. Kościół w Kafarnaum zbudowany został na ruinach domu Piotra, które zachowały się do dziś w niezłym stanie. Zaś obok wznoszą się również dość dobrze zachowane ruiny synagogi z IV wieku.



ryba św. Piotra (pycha!!!!)



Kościół św. Piotra na ruinach jego domu w Kafarnaum



ksiądz Adam czyta odnośny fragment Ewangelii w ruinach synagogi w Kafarnaum



Myślę, że gdyby dało się zostać w Galilei jeszcze miesiąc to dalej byłoby co oglądać.

(cdn)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz