Zanim założyłam mojego podróżniczego bloga, dzieliłam się swoimi wrażeniami z wycieczek na otwartych forach. Wydawało mi się, że zawsze będzie można tam wrócić i przypomnieć sobie, jak to się podróżowało. Niestety jedno forum zniknęło z sieci, drugie stało się forum zamkniętym, a z trzeciego sama zrezygnowałam. W miarę posiadania wolnego czasu postaram się te brakujące relacje przenieść na bloga, aby mieć wszystko w jednym miejscu. Widzę, że sporo piszących o podróżach tak robi, więc czemu nie ja?
(Relacja powstała w roku 2011, więc sytuacja w Izraelu mogła się nieco od tamtego czasu zmienić, trzeba to wziąć pod uwagę.)
To była moja Podróż Życia. I
stwierdzam tak nie tylko z punktu widzenia katoliczki, której dane było dotknąć
tych miejsc, o których możemy przeczytać w starym testamencie, czy po których
poruszał się Jezus i jego uczniowie, ale też ze względu na odmienność
geograficzną, przyrodniczą, etniczną i historyczną tej ziemi.
Chcę się więc podzielić swoimi
wrażeniami i przemyśleniami z tej wyprawy.
Ale zacznę od bezpieczeństwa.
Jest to teraz temat bardzo aktualny ze względu na sytuację w Egipcie, który
przecież leży w bliskim sąsiedztwie Izraela. Nie powiem, informacje dochodzące
z tamtej strony dosyć nas niepokoiły. I faktycznie, dało się odczuć na ulicach,
zwłaszcza Jerozolimy, większą aktywność wojska. Ten widok żołnierzy powiem
szczerze, stresował mnie najbardziej. Ponieważ izraelska młodzież po maturze
obowiązkowo odbywa służbę wojskową (chłopcy 3 lata, dziewczyny 2 lata) tak więc
ci widoczni wszem i wobec wojskowi to byli bardzo młodzi ludzie. Nie jest to
spokojny widok (na ulicy, czy na lotnisku) młodego chłopca lub ślicznej
dziewczyny z pepechą na ramieniu. Fotografowanie wojskowych było kategorycznie
zabronione, aczkolwiek jeżeli się poprosiło ładnie, to czasem się zgadzali. Ja
jednak nie próbowałam, bo jestem w tym względzie bardzo strachliwa i zrobiłam
ukradkiem tylko jedno zdjęcie ochroniarzowi, który eskortował pielgrzymów
odbywających drogę krzyżową ulicami Starego Miasta w Jerozolimie. Tam zresztą
spotkał nas również bardzo stresujący incydent, gdyż około południa na placu
przed Bazylika Grobu Pańskiego zauważono pozostawiony plecak. Natychmiast
usunięto wszystkich turystów z placu, a bazylika została zamknięta. Niestety z
trzema osobami z naszej grupy w środku. Nie mogliśmy nawiązać z nimi żadnego
kontaktu, gdyż w środku telefony nie miały zasięgu. W końcu grupa poszła
realizować dalsze punkty programu, a przewodnik z biura organizatora czekał na
te trzy osoby. Na szczęście był to fałszywy alarm i po 2 godzinach wszyscy do
nas dołączyli. Ale nasze panie trochę strachu się najadły, zwłaszcza, że w
środku otrzymały informację, że cała akcja może potrwać 6 godzin. Na szczęście
było krócej…
Inna szokująca mnie sprawa to
problem autonomii palestyńskiej. To trzeba dopiero zobaczyć, aby zrozumieć, jak
to wygląda na co dzień. Naszą podróż zaczęliśmy w Galilei, więc tam było
spokojnie. Ale kiedy jechaliśmy na południe, do Jerozolimy, już wzdłuż Jordanu
widziało się ciągnące się druty kolczaste, na których zawieszone były raz po
raz tablice informujące o zaminowaniu (załączam zdjęcie). Wjazd do autonomii
dla autobusów z turystami jest raczej bezproblemowy. Trzeba tylko zwolnić na
checkpoincie (też jest zdjęcie). Gorzej jest z wyjazdem. W drugiej części
pobytu mieszkaliśmy w hotelu w Betlejem, które również należy do autonomii.
Betlejem leży w pobliżu Jerozolimy, więc ze względów bezpieczeństwa jest
otoczone wysokim murem (jest zdjęcie). Palestyńczycy mogą opuszczać autonomię
tylko za specjalną przepustką, więc wszystkie pojazdy są dokładnie
kontrolowane, czy nie przewożą nielegalnie Palestyńczyka. Tak więc co rano przy
wyjeździe przez nasz autokar przechodzili żołnierze, czasem kontrolując też
paszporty. Ten fakt mieszkania w Betlejem przysporzył nam też kłopotów na
lotnisku. Najpierw nasz przewodnik próbował zataić ten fakt, ale to okazało się
jeszcze gorsze. Wzięli go w krzyżowy ogień pytań i skończyło się to dla niego
bardzo wnikliwą kontrolą bagażu i osobistą, a w samolocie miał miejsce między
dwoma dziwnie wyglądającymi panami. W naszej ponad czterdziestoosobowej grupie
tylko trzy uniknęły kontroli bagażu. A zapewniam, że nie jest to miłe. Niemniej
ja to wszystko rozumiem. Musimy pamiętać, że to wszystko dla dobra turystów.
Przecież mogło się zdarzyć, że ktoś nam podrzucił jakiś materiał wybuchowy do
walizki. Te bowiem przenosili nam do autobusu palestyńscy chłopcy hotelowi. Na
pewno takie próby się zdarzają, więc ostrożności chyba nigdy za wiele.
No ale wróciliśmy szczęśliwie i
chyba cała wyprawa odbyła się w ostatnim bezpiecznym momencie, bo z tego co
widzę w telewizji to i w Izraelu w najbliższym czasie może być różnie.
checkpoint
w drodze do Palestyny
Jerozolima
Betlejem
To co zachwyca przede wszystkim w
takich egzotycznych dla nas miejscach to otaczająca przyroda. Zwłaszcza wtedy,
kiedy opuściło się Polskę pogrążoną w srogiej zimie, a po kilku godzinach lotu
człowiek znajdzie się dla porównania, w porze późnej, polskiej wiosny. Styczeń
to w Izraelu zima, ale jakże inna od naszej. Tam praktycznie kwiaty kwitną bez
przerwy, dojrzewają banany, mandarynki, cytryny, a na polach trwają bardzo
intensywne prace. Zresztą żniwa w Izraelu odbywają się dwa razy w roku. Dla
mnie zachwycające były zwłaszcza te rośliny, które my hodujemy tylko w
doniczkach, a tam one rosną wszędzie, przybierając ogromne rozmiary. Tak więc
urzekały mnie ogromne fikusy, agawy, gwiazdy betlejemskie (wprawdzie bez
zielonych liści o tej porze, ale te wybarwione na czerwono były piękne),
aloesy, opuncje, a także pnące się bugenwille czy też plantacje palm
daktylowych, bananowców i oliwek.
Ta bogata roślinność
zagospodarowanych terenów bardzo kontrastuje z obszarami górzystymi (np.
Samaria) i pustynnymi. Ale dla nas równie interesujące.
ogromny fikus przed kościołem św.
Józefa w Nazaracie
gwiazdy betlejemskie w Nazarecie
widok na Hajfę z góry Karmel
poprzez przepiękne, tarasowe ogrody
pelargonie kwitną przez cały rok
aloesy
bugenvilla
A teraz trochę widoków pustynnych
i znad Jordanu
beduin na osiołku
Pustynia Judzka
Organizowane w Polsce wyjazdy
turystyczne do Izraela mają prawie zawsze charakter pielgrzymek do tzw. Ziemi
Świętej. Tak było również w moim przypadku. Wraz z mężem dołączyliśmy do takiej
właśnie, organizowanej przez zaprzyjaźnione biuro turystyczne, dla jednej z
niewielkich parafii w dzielnicy Katowic. W związku z tym nie znaliśmy nikogo ze
współtowarzyszy podróży, z wyjątkiem przewodnika z biura, z którym byliśmy już
kiedyś we Francji. Okazało się, że szczęście sprzyjało nam od samego początku.
Grupę pielgrzymkową stanowili naprawdę wspaniali ludzie z proboszczem parafii
na czele. Zwłaszcza on bardzo mi zaimponował, bo dotąd nie spotkałam tak
wyważonego we wszystkich sprawach kapłana. Wiadomo było od początku, że
jedziemy na pielgrzymkę i zaplanowane było odwiedzenie przede wszystkim miejsc
związanych ze starym i nowym testamentem, przewidziana była codzienna msza w
specjalnie dobranych miejscach i należało się spodziewać równie religijnej
oprawy całego wyjazdu. Dla nas nie był to oczywiście żaden problem, bo jesteśmy
praktykującymi katolikami, ale raczej nie planowaliśmy spędzać całego czasu „na
kolanach”. Nasze oczekiwania zostały spełnione z nawiązką. Wszystko było
wspaniale zharmonizowane, bez zbędnej przesady. Zwiedziliśmy też miejsca, które
nie miały związku z wydarzeniami religijnymi. Była to też zasługa księdza,
który dołączył do naszej grupy już w Izraelu. Ksiądz Adam pochodzi z diecezji
opolskiej i od 5 lat studiuje nauki biblijne w Jerozolimie, przygotowując się
do późniejszej pracy w polskim seminarium. Adam jest kopalnią wiedzy o Izraelu,
tym dawnym i tym dzisiejszym. Kiedy zwiedzaliśmy miejsca znane ze starego czy
nowego testamentu, zawsze miał przygotowany jakiś fragment ewangelii lub innego
czytania. Było to świetnie dobrane do miejsca i sytuacji, nie za długie, bez
zanudzania. Z jednakowym zaangażowaniem oprowadzał nas po kościołach,
synagogach, meczetach (jak dało się wejść) i miejscach zupełnie świeckich.
Poniżej miejsce bitwy pod Hattin, klęski krzyżowców pobitych przez Saladyna 4 lipca 1187 roku. W tle widać wzgórza, tzw. "Rogi Hattin"
Poniżej miejsce bitwy pod Hattin, klęski krzyżowców pobitych przez Saladyna 4 lipca 1187 roku. W tle widać wzgórza, tzw. "Rogi Hattin"
I tak ogromnie jesteśmy
wdzięczni, że ksiądz Adam zabrał nas do Instytutu YadVashem (Instytut Pamięci
Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem - oficjalny pomnik w Izraelu
poświęcony żydowskim ofiarom Holokaustu, założony w 1953 roku w Jerozolimie).
Teraz posłużę się fragmentem z
Wikipedii, gdyż tam znalazłam najbardziej syntetyczny opis instytutu. Nie będę
więc „wyważać otwartych drzwi”
„Termin YadVashem (Jad Waszem)
oznacza "miejsce i imię" albo, w niektórych tłumaczeniach,
"pomnik i imię" i zaczerpnięty jest z księgi Izajasza (Iz 56, 5): dam
[im] miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek,
dam im imię wieczyste i niezniszczalne.
Instytut składa się z Nowego
Muzeum Historycznego wraz z Salą Imion, gdzie przechowywane są dane o ofiarach
Holokaustu, Izby Pamięci, Ogrodu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, dwóch
galerii sztuki, synagogi, archiwum i biblioteki, Doliny Zabitych Wspólnot i
Międzynarodowej Szkoły Nauczania o Holokauście. Poza tym na terenie YadVashem
znajduje się kilkanaście mniejszych i większych pomników poświęconych m.in.
zamordowanym w czasie Holokaustu dzieciom, żydowskim partyzantom i żołnierzom
oraz Januszowi Korczakowi. W całym YadVashem posadzone są drzewa upamiętniające
Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata - Nie-Żydów, którzy ratowali Żydów w czasie
Holokaustu, niejednokrotnie ryzykując własne życie. „
Oczywiście nie zwiedziliśmy
wszystkiego, ale udało nam się znaleźć drzewka poświęcone Oscarowi Schindlerowi
i Irenie Sendlerowej, być pod pomnikiem upamiętniającym powstanie w getcie
warszawskim, pod pomnikiem Korczaka, w Izbie Pamięci (mężczyźni muszą tam
nakrywać głowy).
Na mnie jednak największe
wrażenie zrobiło mauzoleum poświęcone pamięci zamordowanych żydowskich dzieci.
Przy wejściu zawieszonych jest kilkanaście fotografii dziecięcych twarzyczek.
Potem wchodzi się w kompletną ciemność (można się trzymać sznurów, które
wytyczają drogę). Otacza nas mnóstwo światełek, których jest podobno półtora
miliona. W rzeczywistości jest to jedna świeczka powielona w ogromnej ilości
lustrzanych odbić. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam. W czasie
przejścia słyszymy lektora, który odczytuje imiona nazwiska dzieci, ich wiek i
kraj pochodzenia. Wszystko robi niesamowicie przejmujące wrażenie. Oczywiście
nie wolno robić zdjęć, bo wiadomo, flesze popsułyby cały efekt.
pomnik Janusza Korczaka
tablica pod drzewkiem Oscara
Schindlera
Fragment pomnika upamiętniającego
powstanie w getcie warszawskim
Kolejnym miejscem, które nie
sposób ominąć odwiedzając Jerozolimę to pozostałość po Świątyni Jerozolimskiej,
zwane Ścianą Płaczu. Nazwa Ściana Płaczu pochodzi od żydowskiego święta
opłakiwania zburzenia świątyni przez Rzymian, które jest obchodzone w sierpniu.
Wizyta w tym niesamowitym miejscu została zaplanowana na sobotni poranek. Ten
sobotni dzień był jedynym, który w ciągu całego pobytu przywitał nas deszczem
(w końcu mieliśmy odwiedzić Ścianę Płaczu, więc nie mogło być inaczej). Na
szczęście koło południa wyszło znowu słońce.
Odwiedzenie Ściany Płaczu w dzień
żydowskiego szabasu miało dobre i złe strony. Dobre, bo mieliśmy okazję na
własne oczy zobaczyć jak Żydzi celebrują szabas, który rozpoczyna się w piątek
po zachodzie słońca i trwa do tegoż zachodu w sobotę. Złe, bo tego dnia
obowiązuje zakaz wykonywania jakiejkolwiek pracy i dotyczy on wszystkich,
którzy znajdą się w obrębie tego najświętszego dla judaizmu miejsca. Dla nas
równało się to z niemożnością robienia zdjęć. Niestety większość z nas ten
zakaz złamała, mając świadomość, że jesteśmy tu może jedyny raz w życiu. Mnie
zresztą spotkała chyba kara za ten występek, bo w tym miejscu zgubiłam zegarek,
który dostałam od męża na ostatnie urodziny. Po prostu przy wejściu na plac
trzeba zdjąć wszystkie metalowe przedmioty i położyć wraz z bagażem osobistym
na taśmie. Zdjęłam więc zegarek, a potem obładowana torebką, otwartym parasolem
i ukrywanym aparatem fotograficznym źle zapięłam bransoletkę i… strata. No cóż,
jakoś przebolałam. Ale może to znaczy, że tam jeszcze wrócę?
W każdym razie z wielkim
zainteresowaniem obserwowaliśmy wszystkich zmierzających na modlitwę. Mężczyźni
najczęściej nosili na głowach duże czarne kapelusze (zabawnie wyglądali ci,
którzy zabezpieczali je od deszczu workami foliowymi) lub mieli zarzucone na
plecy sporych rozmiarów tałesy. Zauważyć można było ortodoksyjne Żydówki, które
na głowach miały peruki. Ściana Płaczu podzielona jest na dwie części.
Mniejsza, po prawej, przeznaczona jest dla kobiet, większa, przylegająca do
pomieszczeń modlitewnych pod dachem, należy do mężczyzn. Tej zadaszonej już
oczywiście nie zobaczyłam… Każdy, kto zmierzał na modlitwy, najpierw dokonywał
rytualnego mycia rąk używając bardzo nietypowo skonstruowanych dzbanków. Co
ciekawe, uwiązanych na łańcuszkach :o .
Jak każdy zostawiłam oczywiście w szczelinie Ściany Płaczu karteczkę. Co
napisałam, niech pozostanie moją tajemnicą.
W Izraelu jest wielu zwolenników
projektu odbudowania Świątyni Jerozolimskiej. Jednak w obecnej sytuacji sporów
co do własności terenów, na których ta budowla się znajdowała, jest to raczej
niemożliwe. Aczkolwiek na murach otaczających plac można podziwiać replikę
menory, która zdobiła niegdyś świątynię, ze słowami nadziei, że wróci ona
kiedyś na swoje właściwe miejsce.
Ściana Płaczu
ten pan już spełnił obowiązek...
replika menory ze Świątyni
Jerozolimskiej
tylko dla mężczyzn :(
żydowscy chłopcy przez cały
szabas są odświętnie ubrani
bardzo typowy, czarny kapelusz
Organizacja naszego pobytu w
Ziemi Świętej dawała znakomitą możliwość przeżycia w miniaturze roku
liturgicznego. Wyłączywszy pierwszy dzień podróży (zaraz po wylądowaniu w Tel
Avivie), który spędziliśmy na odwiedzeniu najpierw Cezarei Nadmorskiej, a potem
Hajfy, już od poniedziałku: Nazaret. A jeśli chodzi o chrześcijaństwo, to w
Nazarecie wszystko się przecież zaczęło.
Ale zanim opowiem o pamiątkach
zwiastowania, narodzenia, życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu,
muszę przybliżyć nieco stan tych miejsc, który kształtował się przez minione
dwa tysiąclecia. Gdyby dzisiaj przyszło nam zachować te miejsca od zapomnienia,
pewnie staralibyśmy się zostawić je w niezmienionym kształcie, aby móc chłonąć
atmosferę tamtych czasów. Jednak ówczesne zwyczaje, a także przewalająca się
przez te ziemie bardzo burzliwa historia pozostawiła nam obraz stanowiący
poplątaną kompilację tych wszystkich zdarzeń. Mówiąc w skrócie, okres bizantyjski
zaserwował nam otoczenie tych świętych miejsc ogromną czcią, polegającą na
budowaniu monumentalnych, bogato zdobionych bazylik. Miały one najczęściej po
dwie, lub nawet trzy kondygnacje, z których ta najniższa chroniła to
najważniejsze dla religii miejsce. Najczęściej była to jakaś skala lub grota. W
wyniku najazdu arabskiego w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia budowle te
zostały prawie całkowicie zniszczone. Kolejnym okresem dynamicznej odbudowy
świątyń był okres wypraw krzyżowych, jednak po klęsce krzyżowców
pod wzgórzami Hattim ponownie świątynie katolickie zostały wydane na niełaskę
muzułmanów. Pierwsze próby ponownego otoczenia czcią tych ważnych miejsc
zaczęto podejmować około 17 wieku, lecz te kościoły, które podziwiamy obecnie w
pełnej okazałości powstawały dopiero w wieku dwudziestym. Jaką mamy pewność, że
są to wciąż te ważne historycznie miejsca? Badania archeologiczne wskazują, że
kolejne kościoły powstawały na ruinach poprzednich, więc należy domniemywać, że
faktycznie odwiedzamy dom Maryi, Józefa, dom Piotra w Kafarnaum, Golgotę czy
najważniejszy dla religii chrześcijańskiej, Grób Pański.
Tak więc rozpoczęliśmy naszą
wędrówkę od Bazyliki Zwiastowania w Nazarecie, która wznosi się nad miastem
wspaniałą kopułą w kształcie namiotu.
Bazylika Zwiastowania w Nazarecie
Tam uczestniczyliśmy we mszy
świętej, którą nasi kapłani koncelebrowali w kościele dolnym, przy ołtarzu
ustawionym na wprost Groty Zwiastowania.
ołtarz przylegający do Groty
Zwiastowania
Oczywiście liturgia odbyła się według
obrzędu adwentowego i takie też pieśni jej towarzyszyły. Krętymi schodami
przeszliśmy potem do kościoła górnego, z którego jest bezpośrednie wyjście na
plac. Po jego przeciwnej stronie wznosi się kościół św. Józefa zbudowany
najprawdopodobniej w miejscu Józefowego domu.
kościół św. Józefa w Nazarecie
Świadczy o tym krypta znajdująca
się pod ołtarzem, częściowo wykuta, a częściowo uformowana z bloków skalnych,
posiadającą znamiona pomieszczenia mieszkalnego. Dla mnie było to bardzo
logiczne: Maryja i Józef nie mogli przecież mieszkać daleko od siebie :D
Bardzo ważnym zabytkiem
archeologicznym Nazaretu jest także tzw. źródło Maryi. Jest to starożytne
ujęcie wodne, najprawdopodobniej jedyne w okolicy, więc zapewne z niego
czerpała wodę również Maryja przychodząc tutaj z małym Jezusem. Nieopodal
znajduje się kościół św. Gabriela, w którym wciąż bije źródełko, niezmiennie
silnym strumieniem.
ocembrowane kamieniami źródełko w
kościele św. Gabriela
W Nazarecie odwiedziliśmy także
synagogę, być może zbudowaną w miejscu tej, o której wspomina ewangelista
Łukasz, a gdzie Jezus miał wypowiedzieć te słowa: "Zaprawdę powiadam wam:
Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie.”
Obecnie synagoga jest pod opieką
unitów.
ołtarz w dawnej synagodze
Trzy pierwsze noclegi mieliśmy
zarezerwowane w Nazarecie, więc ten czas poświęcony został na zwiedzanie
Galilei. W związku z tym chronologia roku liturgicznego musiała być siłą rzeczy
nieco zachwiana. Mieliśmy jednak okazję odwiedzić te miejsca, o których
wspominają ewangeliści i które to fragmenty znane są wielu z nas od
dzieciństwa.
I tak zobaczyliśmy niewielki
franciszkański kościółek w Nain, który został zbudowany na miejscu domu wdowy –
matki wskrzeszonego przez Jezusa młodzieńca. Co ciekawe, kilka metrów od
kościoła, zresztą podobnie jak w pobliżu wielu innych w Izraelu, postawiony
został meczet. Ekspansja islamu w Ziemi Świętej jest po prostu niesamowita…
kościółek w Nain
Mieliśmy okazję, jako małżeństwo,
wraz z pięcioma jeszcze parami, odnowić swoje przysięgi w Kanie Galilejskiej.
Mamy na tę okoliczność piękny certyfikat.
Tego też dnia wszystkie pary zakupiły oryginalne galilejskie wino i przy kolacji było baaaardzo wesoło.
Tego też dnia wszystkie pary zakupiły oryginalne galilejskie wino i przy kolacji było baaaardzo wesoło.
tu kupiliśmy wino galilejskie
Duże wrażenie zrobiła na nas Góra
Tabor. Badania potwierdzają, że była ona już miejscem świętym za czasów
mojżeszowych. Obecnie możemy podziwiać tam również wzniesioną przez
Franciszkanów Bazylikę Przemienienia. Jej architektura oraz wystrój wewnętrzny
nawiązują do opisanego w ewangelii wydarzenia ukazania się uczniom Jezusa w
towarzystwie Mojżesza i Eliasza. Mnie szczególnie zachwyciły ogrody otaczające
bazylikę. Miały one charakter ogrodu botanicznego, gdyż obok roślin znajdowały
się tabliczki z ich nazwami. Tam pierwszy raz w życiu zobaczyłam drzewo
pieprzowe i wiele nieznanych mi do tej pory kwiatów i krzewów.
Bazylika Przemienienia na Górze
Tabor
Kolejny dzień to wyprawa nad
słynne jezioro Genezaret. Tego ranka przeżyłam największe wzruszenie z całego
mojego pobytu. Pojechaliśmy na Górę Błogosławieństw, która swoim stokiem
schodzi wprost do jeziora. Tym razem mieliśmy zaplanowaną mszę św. pod gołym
niebem, w zadaszonym miejscu, bardzo blisko brzegu. I kiedy w tym porannym
słońcu podążaliśmy za naszymi kapłanami w kierunku jeziora, jeden z nich
zaintonował „Barkę”, a mnie ogarnęło tak wielkie wzruszenie, że nawet teraz,
kiedy to piszę ściska mnie w gardle. To było coś niesamowitego…
Kościół Ośmiu Błogosławieństw
msza św. na Górze Błogosławieństw
A potem był rejs po jeziorze
Genezaret. Kiedy tylko odbiliśmy naszą barką od brzegu, usłyszeliśmy polski
hymn i na maszt powędrowała biało czerwona flaga. Też bardzo wzruszające.
Szkoda, że zrobiło się trochę mglisto i jakość krajobrazów otaczających to piękne jezioro nie była najlepsza. Ale co tam… Po wodzie jednak nie próbowaliśmy chodzić :)
Szkoda, że zrobiło się trochę mglisto i jakość krajobrazów otaczających to piękne jezioro nie była najlepsza. Ale co tam… Po wodzie jednak nie próbowaliśmy chodzić :)
Kolejny przystanek tego pięknego
dnia to Tabgha, gdzie odwiedziliśmy Kościół Rozmnożenia Chleba.
Kościół Rozmnożenia Chleba
W atrium przed wejściem do
kościoła zachwyciła mnie maleńka sadzawka z kolorowymi rybami, niczym z baśni z
tysiąca i jednej nocy.
sadzawka z bajecznie kolorowymi
rybami
W odległości krótkiego spaceru,
niemal nad samym brzegiem jeziora, można również zwiedzić niewielki kościółek
zwany Kościołem Prymatu. W prezbiterium tego kościoła znajduje się skała zwana
Mensa Christi (Stół Pański). Na tej skale Jezus, już po zmartwychwstaniu, miał
przygotować śniadanie dla swoich uczniów.
Kościół Prymatu Św. Piotra
Za kościołem Prymatu można
zobaczyć bardzo interesujące stopnie w kształcie serc, wykute w kamieniu,
prowadzące w kierunku jeziora...
A może to te serca, o których
mówią słowa piosenki?
"...Dziś wypłyniemy już
razem
Łowić serca na morzach dusz
ludzkich
Twej prawdy siecią
I słowem życia..."
Po posiłku w Magdalii (oczywiście
musiała to być ryba św. Piotra, nazywana muszt) zwiedziliśmy jeszcze kościół
św. Piotra w Kafarnaum oraz drugi, również pod jego wezwaniem – w Tyberiadzie.
Kościół w Kafarnaum zbudowany został na ruinach domu Piotra, które zachowały
się do dziś w niezłym stanie. Zaś obok wznoszą się również dość dobrze
zachowane ruiny synagogi z IV wieku.
ryba św. Piotra (pycha!!!!)
Kościół św. Piotra na ruinach
jego domu w Kafarnaum
ksiądz Adam czyta odnośny
fragment Ewangelii w ruinach synagogi w Kafarnaum
Myślę, że gdyby dało się zostać w
Galilei jeszcze miesiąc to dalej byłoby co oglądać.
(cdn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz