sobota, 17 września 2016

Tydzień w szkocką kratkę – lipiec 2016

Muszę się przyznać, że o odwiedzeniu Szkocji jakoś w przeszłości nie marzyłam. Wydawała mi się takim pustkowiem, ewentualnie trochę tych słynnych wrzosowisk, a tak w ogóle to mglisto, zimno i lepiej pojechać w bardziej atrakcyjne rejony. Jakiż to był błąd, uświadamiałam sobie w miarę upływu lat i w miarę przeczytanych książek. Ostatnio w lekturach przewijał się zwłaszcza szkocki bohater narodowy William Wallace, a także bitwa pod Stirling i późniejsze szkockie powstania narodowowyzwoleńcze. Poza tym nam Ślązakom, takie krainy jak Katalonia czy Szkocja, właśnie są jakoś bardzo bliskie…
No to w takim razie lecimy do Glasgow! Przed nami tydzień w szkocką kratkę :)




Miasto bardzo mile mnie zaskoczyło. Przez lata Glasgow kojarzyło mi się wyłącznie jako ośrodek przemysłowy. Tak jak w wielu zakątkach Europy i tutaj przemysł ciężki przeżył regres, ale miasto potrafi zmieniać swoje oblicze. Zresztą widać to na każdym kroku w centrum Glasgow zwłaszcza. Ulice toną w kwiatach, tętnią życiem galerie, kawiarnie i restauracje. Odzyskuje blask architektura, zabytkowe budowle są starannie odrestaurowywane. "People make Glasgow" i to jest prawda!


W Glasgow wylądowaliśmy wieczorem, 



więc pozostało tylko udać się do hotelu na nocleg. Nasz hotel, taki typowo biznesowy, był wygodny, schludny i czysty. Byłam mile zaskoczona wyposażeniem pokoju w czajnik, zapasik herbaty, kawy rozpuszczalnej i słynnych szkockich maślanych ciasteczek. Jak się okazało, tak było w każdym hotelu, także w następnych dniach.







Rano mieliśmy okazję zjeść słynne, wyspiarskie śniadanie. Tak więc poza typowymi płatkami, mlekiem, jogurtami i sokiem pomarańczowym, były tosty, kiełbaski, jajka, smażony bekon, pieczarki i pomidory, fasolka w sosie pomidorowym, naleśniki, a do tego kawa lub herbata. No i oczywiście dżemy, głównie pomarańczowe oraz słodkie bułeczki. Po takim śniadaniu można spokojnie oddać się zwiedzaniu niemal do wieczora.



Do śniadania, albo na przystawkę do kolacji, podawano nam czasem haggis. Jest to specjał szkockiej kuchni, przyrządzany z owczych podrobów wymieszanych z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami, zaszytych i duszonych w owczym żołądku. Bardzo przypomina nasz śląski krupniok :) I tak się zastanawiam, kto od kogo zmałpował?





Zwiedzanie Glasgow rozpoczęliśmy oczywiście od George Square. 





Było dość nietypowo, bo trafiliśmy akurat na "mundial bezdomnych", czyli Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej Ulicznej Osób Bezdomnych -  Homeless World Cup, które odbywały się w Glasgow w dniach 10–16 lipca 2016. To coroczne światowe święto piłki ulicznej zaplanowane zostało na 7 dni i zlokalizowane na George Square właśnie.











W turnieju występowały łącznie 64 drużyny reprezentujące 52 kraje z 512 zawodnikami, w tym zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Plac Jerzego zamienił się w prawdziwy stadion piłki ulicznej: trzy trybuny kibicowskie, flagi, sędziowie, sztaby organizatorów itd. Nie zabrakło też hymnów państwowych oraz najważniejszego — pucharu Homeless World Cup wraz z medalami. Organizatorzy spodziewają się nawet 100 tysięcy widzów. Wstęp na imprezę był wolny na każdy mecz, nawet na finał. Choć nie dało się zobaczyć George Square w pełnej krasie, to warto było mieć okazję uczestniczenia, choć krótko, w takiej imprezie.

Zajrzeliśmy też oczywiście przynajmniej na parter City Chambers, budynku uchodzącego za najbardziej imponujący w całej Szkocji. Zdjęcie poniżej z powodu trwającego na placu mundialu musiało zostać "wypożyczone" :)













Potem spacer w kierunku Katedry w Glasgow i zlokalizowanej w jej sąsiedztwie przepięknej nekropolii.

























Po drodze Provand’s Lordship – najstarszy zachowany budynek mieszkalny w Glasgow, wzniesiony w 1471 roku. Podobno zatrzymała się tutaj nawet Maria Stuart.





Sama katedra bardzo mnie zaskoczyła. 







Znaczna jej część zupełnie nie ma już charakteru sakralnego, stanowi raczej kiermasz, gdzie kupuje się pamiątki, wyroby w kratę, ciasteczka maślane, miody i inne tego typu artykuły. 





Katedra pierwotnie była oczywiście katolicka, obecnie zarządzana jest przez Kościół Szkocji i jest przykładem architektury gotyckiej.






















Nekropolia przy katedrze robi bardzo duże wrażenie, warto spędzić tutaj nieco więcej czasu. Cmentarz, zaprojektowany na wzór paryskiego Pere Lachaise, założony został w 1833 roku przez Johna Stronga. Mroczne katakumby i klasycystyczne "świątynie", które spotkać możemy na cmentarzu, świadczą o niebywałym bogactwie przemysłowych magnatów pochowanych tutaj w XIX w.


























Pogoda, jak to w Szkocji, też była w kratkę i przepiękny Kelvin Grove Park przyszło nam oglądać niestety w deszczu. 







Dało się zauważyć, że Szkoci deszczem zupełnie się nie przejmują. Wszelkie zaplanowane imprezy odbywają się, jakby z nieba nic się nie lało. Widać nie ma złej pogody :)



Kelvin Grove Park usytuowany jest nad rzeką Kelvin, w dzielnicy West End. Założony został 1852 roku przez Sir Josepha Paxtona. Na terenie parku zlokalizowana jest Galeria Sztuki.

W programie mieliśmy jeszcze kościół Queens Cross, dzieło szkockiego architekta Charlesa Rennie Mackintosha. Za życia nie został doceniony i zmarł w biedzie. Obecnie uważany jest za jednego z najbardziej znaczących projektantów secesyjnych, swoją sławę zawdzięcza bardziej nowatorskim projektom wnętrz niż nielicznym zrealizowanym projektom architektonicznym. Charakterystyczne dla jego projektów mebli są surowe, geometryczne kształty, smukłe proporcje i mała ilość ozdób. Stworzył też wiele projektów krzeseł. Kościół Queens Cross nie jest już czynnym obiektem sakralnym. Obecnie funkcjonuje jako sala konferencyjna i małe muzeum Mackintosha.
















A potem pojechaliśmy do Stirling. 




Wiele jest na pewno powodów, dla których warto pojechać do Stirling. W naszej podróży wiodącą była postać Williama Wallace’a - szkockiego bohatera narodowego, przywódcy powstania przeciw rządom Anglików. Najbardziej komercyjnie spopularyzował tę postać  film pt. Braveheart z 1995 roku w reżyserii Mela Gibsona. Zwycięska bitwa pod Stirling 11 września 1297 roku umożliwiła Wallace’owi opanowanie zamku. Wiadomo, że ostatecznie opuszczony przez wszystkich Wallace, został przez Aglików schwytany 3 sierpnia 1305 roku. Przewieziony do Londynu został oskarżony o zdradę i przestępstwa, a następnie stracony przez powieszenie i poćwiartowanie. Do dziś opiewają go pieśni ludowe, a ogromny pomnik Wallace Monument (zbudowany 1861–1869) stoi na skale Abbey Craig w pobliżu Stirling. Tam udaliśmy się w pierwszej kolejności. Trzeba było wspiąć się dość wysoko, wśród zieleni i kwiatów.








W Stirling z kolei zwiedziliśmy zamek, perłę szkockiego renesansu.



































I taka ciekawostka: rekonstrukcja twarzy na podstawie szczątków  



W drodze do Perth, w okolicach którego mieliśmy zaplanowany nocleg, zatrzymaliśmy się przy kościele św. Krzyża - Holy Rude. To jedyny kościół, oprócz Opactwa Westminster, w którym odbywały się koronacje. Wprawdzie wnętrze kościoła obejrzeliśmy dopiero dwa dni później, ale bez wdawania się w szczegóły, plan został wykonany.


























Również nekropolia przy Holy Rude była bardzo piękna.







Pełen wrażeń dzień zakończył późnopopołudniowy spacer po centrum Perth, które było niegdyś stolicą Szkocji. Nasz pokój w hotelu był chyba najładniejszy spośród tych, w których przyszło nam mieszkać..

































Kościół św. Jana



Dom Pięknego Dziewczęcia z Perh. Miejsce związane z niezwykłą poetycką powieścią Waltera Scotta (1771 - 1832) - ”Piękne dziewczę z Perth”. Autor powiadał, że nie ma chyba na świecie piękniejszej krainy niż ta, która rozciąga się wokół miasta Perth we wschodniej Szkocji. Tam umiejscowił akcję powieści. 



Kolejny dzień w Szkocji to wizyta w Glamis Castle uważanym za najbardziej nawiedzony zamek Szkocji.











Najstarsza część zamku pochodzi z XI wieku. Była to wieża mieszkalna, która pełniła funkcję królewskiego domu myśliwskiego. W XVII wieku zamek został gruntownie przebudowany. Tutaj spędziła dzieciństwo Elżbieta Bowes-Lyon, matka królowej Elżbiety II. Na zamku tym urodziła się także księżniczka Małgorzata, młodsza siostra Elżbiety II. Niestety, jak w wielu podobnych miejscach, zdjęć nie wolno było robić. Ale mam stylową restaurację i łazienkę :)





W zamku znajduje się między innymi Sala Duncana, najstarsza, w której William Szekspir umieścił scenę zabicia króla w Makbecie. 




Na tereny zamku wiedzie brama z kutego żelaza, wykonana dla Królowej Matki na jej 80. urodziny w 1980 roku.



Wokół zamku roztaczają się pięknie prowadzone ogrody.









A teraz… kto nie słyszał o szkockiej whisky?



Będąc w Szkocji, nie można nie wstąpić do destylarni i nie poznać choćby w zarysie technologii powstawania tego trunku. W Blair Athol pokazano to świetnie!













W takich też świetnych nastrojach pojechaliśmy do kolejnego pięknego miejsca, czyli Blair Castle. 



Zamek o 700-letniej historii i jego ogrody robią ogromne wrażenie.  Już w 1269 roku została wybudowana tu wieża, która istnieje do dziś. W średniowieczu budowlę odnowiono i rozbudowano do postaci zamku. Zamek jest siedzibą rodu Murrayów, który dzierży tytuł księcia hrabstwa Atholl, pomimo że obecny, jedenasty książę, mieszka w RPA.  Wewnątrz posiadłości znajduje się muzeum, które oferuje zwiedzanie pomieszczeń zamku pełnych kolekcji broni, trofeów zwierząt, a także pamiątek związanych z rodem Murrayów.









Do posiadłości należą ponadto duże tereny parkowe, a także zagrody dla jeleni i saren. Rosnąca w ogrodach zamku jodła olbrzymia jest drugim co do wysokości drzewem w Wielkiej Brytanii (62,7 m).















Właściciel zamku jest posiadaczem jedynej w Europie prywatnej armii.




Na nocleg udaliśmy się do uroczego pensjonatu w miejscowości Inverness.



Inverness jest miastem w górach szkockich. Położone jest nad rzeką Ness,  która wypływa z jeziora Loch Nes, znanego w świecie z legendy lub prawdy o żyjącym tu potworze. W mieście żyje około 50 tys. rdzennych mieszkańców. Prawa miejskie otrzymało w roku 2000 i obecnie dynamicznie się rozwija. Posiada zamek, kilka kościołów, centrum handlowe, dobrą bibliotekę.













Szkocka pogoda w kratkę następnego dnia przywitała nas deszczem, a do obejrzenia mieliśmy sporo miejsc w plenerach. No cóż… nie ma złej pogody.

Zaczęliśmy od Culloden Moor, miejsca związanego z jeszcze jednym zrywem narodowowyzwoleńczym w Szkocji, czyli powstaniami wzniecanymi przez jakobickich zwolenników Stuartów. 16 kwietnia 1746 roku siły jakobickie poniosły pod Culloden ostateczną, krwawą klęskę.
Anglicy i ich zwolennicy pod wodzą głównodowodzącego księcia Cumberland przypieczętowali zwycięstwo krwawymi represjami. Większość rannych pod Culloden została dobita, ponad 1000 jeńców sprzedano jako niewolników na plantacje w Ameryce. Później zaczęły się prawdziwe polowania na jakobitów. System klanowy został zakazany, zakazano nawet używania narodowego stroju szkockiego, języka gaelickiego i posiadania broni. Syn Jerzego II, książę Cumberland zyskał miano "rzeźnika Cumberlanda".
Jestem pod wrażeniem ogromnego przedsięwzięcia związanego z tym tragicznym dla Szkotów miejscem. Nie chodzi tylko o wielki obszar pola bitewnego, ale głównie o  multimedialne muzeum, które w tym miejscu powstało. Szkoda, że w Polsce nie potrafimy w podobny sposób przyciągnąć turystów w różne ważne w naszej historii miejsca. Nie twierdzę, że nic się nie robi, ale do szkockiego rozmachu jeszcze bardzo dużo nam brakuje.
















Z pola bitewnego udajemy się w malowniczą podróż wzdłuż tajemniczego Jeziora Loch Ness, a zatrzymujemy się przy ruinach zamku Urquharf. 






Zamek położony jest nad jeziorem Loch Ness, niedaleko wsi Drumnadrochit (między Fort William i Inverness). Do dzisiejszych czasów zachowały się jedynie ruiny. Zamek w okresie średniowiecza był jednym z największych w całej Szkocji. Swą sławę zawdzięcza głównie Nessie, czyli potworowi z Loch Ness, który według legend zamieszkuje groty znajdujące się właśnie pod Urquhart Castle. Sam zamek, a właściwie jego ruiny, to jeden z najpiękniej położonych obiektów tego typu. Zbudowany w XIII wieku, przez kilkaset lat, jak większość szkockich zamków, przeżywał bardzo burzliwe momenty. Zmieniali się jego gospodarze, zmieniał się jego wygląd i przeznaczenie. Dzisiaj spełnia głównie rolę najlepszego punktu widokowego na jezioro Loch Ness oraz, oczywiście, najpopularniejszego miejsca do wypatrywanie Nessie.
















Nie zobaczywszy jednak potwora, aczkolwiek w dalszej drodze towarzyszył nam jakiś mały potworek, 



udaliśmy się w kierunku Doliny Glencoe, również związanej z jakobickimi powstaniami. Tutaj wcześniej niż pod Culloden, bo 13 lutego 1692 roku dokonano rzezi mieszkańców wioski Glencoe, głównie członków klanu MacDonald (w tym kobiet i dzieci). Krótko przypomnę o przyczynach tej tragedii.
Otóż „po nieudanej próbie zyskania przychylności jakobickich wodzów klanów góralskich przy pomocy przekupstwa, rząd w Edynburgu, złożony ze stronników Wilhelma III, wydał ultimatum głoszące, iż kto nie złoży do końca roku 1691 przysięgi na wierność nowemu królowi, będzie traktowany jak zdrajca.
Wierni byłemu monarsze wodzowie klanów, wobec klęski militarnej Jakuba VII, z ociąganiem jeden po drugim składali przysięgi. Najdłużej zwlekał Alastair MacIan, naczelnik MacDonaldów z Glencoe, małej gałęzi klanu MacDonaldów. Jego opieszałość wynikała nie tylko z wierności królowi Jakubowi, ale i z obawy przed stojącymi po stronie nowego monarchy Campbellami, tradycyjnymi wrogami MacDonaldów, otaczającymi zewsząd jego ziemie.
Ostatniego dnia, 31 grudnia 1691 r., MacIan przybył do najbliższego garnizonu w Fort William, aby złożyć przysięgę na ręce komendanta. Okazało się, że oficer nie posiadał uprawnień do przyjęcia przysięgi i powinna ona być złożona na ręce szeryfa hrabstwa Argyll w Inveraray.
Z powodu odległości i srogiej zimy MacIan dopiero 6 stycznia 1692 r. stanął przed szeryfem hrabstwa, sir Colinem Campbellem, który – uwzględniając okoliczności, potwierdzone listem od komendanta Fort William – przyjął przysięgę.
Jednak przywódcy klanu Campbellów, książę Argyll i hrabia Breadalbane przebywający na dworze w Londynie, wraz z członkiem rady królewskiej Johnem Dalrymple zataili przed królem fakt złożenia przysięgi przez MacIana i podsunęli mu do podpisu rozkaz do naczelnego dowódcy wojsk w Szkocji, nakazujący eksterminację MacDonaldów z Glencoe.”
No cóż, smutne dzieje…












Powoli zamykamy naszą pętlę objazdową po Szkocji i wracamy w kierunku Glasgow wzdłuż pięknego Jeziora Loch Lomond, popularnego miejsca wypoczynku nie tylko Szkotów. No niestety niesprzyjająca pogoda nie pozwoliła nam podziwiać jeziora w pełnej jego krasie.







Po drodze zatrzymaliśmy się także w bardzo ciekawym miejscu z widokiem na wiadukt kolejowy Glenfinnan (poniżej). 



Wiadukt został zbudowany w latach 1897-1901 przy okazji budowy przedłużenia West Highland Line.Tutejsza niepowtarzalna sceneria szkockich gór stała się powodem, dla którego Glenfinnan zostało wybrane na plener kilku filmów. Nakręcono tu między innymi niektóre sceny do filmów: Nieśmiertelny, Charlotte Gray, Kamień przeznaczenia oraz trzech części serii Harrego Pottera.
Na miejscu był sklep, gdzie można było kupić najróżniejsze pamiątki, a zwłaszcza te związane z historią Harrego Pottera oczywiście. I to jest biznes! A widoczność niestety kiepska :(




Mijamy jednak Glasgow i kierujemy się w okolice Edynburga, który mamy zwiedzać następnego dnia. Na nocleg zarezerwowany mamy County Hotel w miejscowości Dalkeith.
Poniżej mocno naruszony zębem czasu czternastowieczny kościół św. Mikołaja w Dalkeith.













Kolację, nawet całkiem smaczną, zjedliśmy bez niespodzianek. Natomiast to, co przeżywaliśmy potem, gdy już przydzielono nam pokoje, nadawałoby się na odrębną opowieść. Spuśćmy jednak na to zasłonę milczenia, pensjonatu County Hotel nikomu nie polecając. 



Niech nikogo nie zmylą zdjęcia w Internecie! Może tylko napomknę, że na śniadanie dostaliśmy jedynie kawę, tosty, płatki z mlekiem i sok pomarańczowy, gdyż kucharz wziął… urlop na życzenie (!) Przyzwyczajeni w ciągu całego pobytu do wyspiarskich śniadań, byliśmy bardzo rozczarowani.

Ostatniego dnia „wisienka na torcie” czyli Edynburg. Niewiele czasu mamy na zwiedzanie szkockiej stolicy od 1457 roku, ale najważniejsze miejsca na pewno da się zobaczyć. Skupiamy się na głównym trakcie na Starym Mieście – Royal Mile, łączącym zamek edynburski z pałacem Holyrood.
Zamek w Edynburgu to jedna z najpotężniejszych i najstarszych fortec w Wielkiej Brytanii. Jest to symbol nie tylko samego Edynburga ale i całej Szkocji. Forteca znajduje się na szczycie monumentalnego skalistego wzniesienia (120 metrów n.p.m.) w samym centrum miasta.



























Zamkowy psi cmentarz (!)



Historia pierwszych śladów fortyfikacji na górze zamkowej sięga IX wieku p.n.e. Większa część obecnych murów budowli pochodzi z XVI wieku, z godnym uwagi wyjątkiem w postaci Kaplicy Św. Małgorzaty z wczesnego XII wieku. Kaplica ta jest dziś najstarszym budynkiem w Edynburgu.









Spacer i zakupy na Royal Mile




































 Z kolei Pałac Holyrood w Edynburgu, był rezydencją angielskich monarchów w Szkocji. Położony jest na wzniesieniu, na wschodnim końcu Royal Mile.









W roku 1128 znajdowało się tu Opactwo Holyrood. Pałac Holyrood w obecnej formie powstał w XVII wieku. Zamek gościł m.in królową Szkotów, Marię Stuart.











Pozostały czas wolny mogliśmy spędzić w przepięknych Princes Street Gardens.


















Na koniec już tylko przejazd na lotnisko w Glasgow i lot powrotny do Katowic.