poniedziałek, 13 stycznia 2014

Wyprawa bałkańska lipiec 2013

Późne popołudnie ostatniej soboty czerwca 2013 roku i kolejna zbiórka najwytrwalszych weteranów naszych chorzowskich podbojów Europy i świata. Tym razem kierunek Bałkany. 




Grupa zebrała się niezbyt duża, więc  i wehikuł do podróżowania nieco mniejszy (zdjęcie wykonane już na trasie, w Bułgarii).



Trochę zabawy z pakowaniem bagażu do nietypowego bagażnika, ktoś czegoś zapomniał i trzeba było zaczekać, ale w końcu w drogę. Kierowcy sprawnie pracowali i nad Adriatykiem powitało nas niedzielnie wschodzące, chorwackie słońce.



Podziwiając wspaniałe nadmorskie widoki  zmierzaliśmy do miejsca, o którego istnieniu nie każdy wie, mianowicie do fragmentu wybrzeża Adriatyku należącego do Bośni i Hercegowiny. Na tym kilkukilometrowym kawałku usytuowana jest wypoczynkowa miejscowość Neum. Ale o niej później, gdyż po drodze, na kilka godzin, zatrzymaliśmy się w chorwackim mieście Split. Zależało nam przede wszystkim na obejrzeniu legendarnego pałacu cesarza Dioklecjana. Dziwna to była postać. Gajusz Aureliusz Waleriusz Dioklecjan (243-316 r.), był młodzieńcem  niskiego stanu, synem wyzwoleńca z Salony, stolicy rzymskiej prowincji - Dalmacji. Rodzice nazwali go Dioklesem. Zanim został uznany za cesarza i zapisał się w historii jako ostatni cesarz, który skazywał chrześcijan na śmierć, był prostym żołnierzem. Według legendy, kiedy obozował z legionem gdzieś w Galii, druidka mu przepowiedziała, że zostanie władcą Imperium rzymskiego, jeśli zabije dzika. Upolował stada dzików, ale awansował jedynie na dowódcę straży przybocznej cesarza Numeriana. Nie zapobiegł jednak zamachowi na tegoż Cesarza, którego  zgładził niejaki Aper. Diokles zabił Apera, a żołnierze obwołali go cesarzem. Aper to po łacinie dzik...

Przez 22 lata panowania Dioklecjan nieustannie podróżował. W Rzymie pojawił się raz i tylko po to, żeby ogłosić przejście na emeryturę (1 maja 305 r.).Władzę w państwie podzielił pomiędzy cztery osoby: Maksymiana (Italia i Afryka), Galeriusza (dolina Dunaju i Bałkany) i Konstancjusza Chlorusa (Brytania, Galia, Hiszpania ); sobie zostawił wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego i wprowadził się do pałacu w pięknej zatoce w Dalmacji, niedaleko rodzinnego miasta. Jego budowę zaczął jeszcze w 293 r. Miejsce nazwał Spalatum, czyli Mały Pałac, i zaczął uprawiać warzywa w ogródku, gdyż był zamiłowanym ogrodnikiem.


Do pałacu cesarza wiodły trzy bramy, które zachowały się do dziś:  Złota, Srebrna i Żelazna. Wejścia do Bramy Złotej strzeże olbrzym z brązu z rozczapierzonymi palcami uniesionej prawej ręki. W lewej trzyma Biblię. To święty Dujam. Pomnik jest przedwojenny, wyrzeźbił go słynny dalmatyński artysta Ivan Mestrovic.



Na starych fotografiach widać, że Dujam stał kiedyś w perystylu przed katedrą. Duży palec u lewej stopy ma wytarty , gdyż dotknięcie go zapewnia krasomówstwo.





W czasie II wojny światowej mieszkańcy Splitu postanowili ocalić pomnik przed przetopieniem na armaty. Przecięli świętego w trzech miejscach i schowali. Po wojnie zespawali i wystawili przed bramę.


Czasem zdezorientowani turyści rozglądają się i szukają pałacu Dioklecjana nie wiedząc, że już w nim są. Mogło być tak, że Split byłby dziś jedynie kupą gruzów nad brzegiem morza, gdyby nie atak Słowian i Awarów na Solonę w pierwszej połowie VII w. Jej mieszkańcy uciekli do pałacu Dioklecjana i już tu zostali. W budowli długiej na 180 i szerokiej na 125 m, zbudowanej na wzór obozu wojskowego (żeby cesarz czuł się "jak w domu"), powoli zaczęli się urządzać.




Podczas spaceru po pałacu pod nogami mamy wyślizgany biały marmur - dawniej była to podłoga, teraz chodnik. Pałacowe korytarze zamieniły się w wąskie uliczki, a ściany domów mamy na wyciągnięcie rozłożonych rąk. Domy wybudowano w komnatach, do istniejących murów dostawiono brakujące, dobudowano drzwi, doczepiono balkony. Nad głowami przechodniów wisi pranie.  Z podłogi oszklonego, nowoczesnego banku sterczy piękna kolumna, w ścianie kawiarni tkwi kamienny łuk. Tak dziś wygląda Pałac Dioklecjana.










Myślę, że za centralne miejsce w pałacu można uznać perystyl  -  mały, prostokątny dziedziniec (24 x 13 m) otoczony 12 granitowymi i marmurowymi kolumnami korynckimi. 




W to niedzielne przedpołudnie placyk wypełnili turyści, a także wierni czekający na rozpoczęcie mszy świętej w katedrze św. Dujama (chrześcijańskiego biskupa i męczennika straconego za czasów Dioklecjana w pobliskim Trogirze). Niegdyś było to mauzoleum cesarza. 




Świątynia jest tak mała (najmniejsza w Europie), że mieści się w niej najwyżej kilkadziesiąt osób. Przypomina magazyn ciekawostek z wszystkich epok. Barokowy relikwiarz ze szczątkami św. Dujama trzymają anioły, na prostej kazalnicy siedzi kamienny orzeł, pod sklepieniem ostał się fryz ze scenami myśliwskimi , gdzie indziej można dopatrzyć się twarzy samego cesarza i jego boskiej małżonki Priski. 




Drzwi katedry (z 1214 r.) to rzeźbiona w orzechowym drewnie opowieść o życiu Jezusa.




 Można się też wspiąć na 60-metrową romańsko-gotycką wieżę z białego kamienia, skąd widać całe miasto. Po nocnym przejeździe nie bardzo mieliśmy na to siły.

Ta niedziela w Splicie była szczególna także z tego powodu, że od poniedziałku Chorwacja miała stać się członkiem Unii Europejskiej. Był więc uroczysty przemarsz młodzieży z flagą unijną, a także wystąpienie samego Dioklecjana w towarzystwie małżonki i pretorian. Ciekawe widowisko.




Oczywiście Split to nie tylko pałac. Przede wszystkim to miasto portowe, ale nie brakuje także sklepów znanych światowych firm, są i targowiska. Bazar na prawo od pałacu ciągnie się nieregularnie przez kilka ulic. Nie jest podzielony na działy - jedzenie sąsiaduje z kolczykami, lawenda na kilogramy z tysiącami par podróbek pumy czy innych marek.












Niestety, plaża w Splicie jest mała, z brudnawym piaskiem pełnym ostrych kamieni. Reszta brzegu, jak niemal w całej Chorwacji, zabetonowana. Basenowe drabinki wiodą do wody. Morze za to jest przejrzyste i bezpieczne dla dzieci.





Zdążyliśmy jeszcze zjeść przepyszne chorwackie lody i dalej w drogę, do Neum, gdzie zaplanowana była nasza baza wypadowa na najbliższe dni.

Miasto Neum oddziela północną część kontynentalnej Chorwacji od południowej. Położone jest na kilkunastokilometrowym odcinku wybrzeża dalmatyńskiego pomiędzy chorwackimi miejscowościami.







 Początki Neum sięgają 1699  roku, gdy ustanowiono pokój karłowicki , na mocy którego Republika Dubrownicka  oddała skrawek wybrzeża adriatyckiego Turcji, żeby nie graniczyć z Republiką Wenecką, a tym samym zapewnić sobie bezpieczeństwo przed ewentualnymi atakami ze strony Wenecjan. Fakt posiadania przez Bośnię i Hercegowinę skrawka wybrzeża adriatyckiego, a tym samym podzielenia Chorwacji na dwie części był często przedmiotem sporu między oboma krajami. W latach powojennych Chorwaci bardzo często zachęcali Bośniaków do sprzedaży swojego wybrzeża bądź zamiany terytorialnej tylko po to, by Chorwacja nie była podzielona na dwie części. Bośniacy zawsze odrzucali propozycje swojego sąsiada.
Neum to przede wszystkim baza turystyczna, a ceny zakwaterowania, jak i wyżywienia są niższe o około 10 - 30% niż w pobliskiej Chorwacji. Dlatego Neum jest doskonałą bazą wypadową dla turystów chcących zwiedzić pobliski Dubrownik, Mostar, Medjugorje czy Czarnogórę. My zostaliśmy zakwaterowani w największym hotelu, również o nazwie Neum. Mieszkało tu tak wielu Polaków, że czasem miało się wrażenie, że jesteśmy w kraju. Nawet nocą, gdy raz przyszło wysłuchać chóru niewiast wyjących przebój 2+1 „Windą do nieba”…




Hotel został zbudowany za czasów Tito, a technologia budowy przypominała bunkier przeciwatomowy. Odlane z betonu ściany sprawiały, że nawet klimatyzacja nie była potrzebna. Ogólnie miejscowość niezła, ale tylko jako baza wypadowa właśnie. Spędzenie tu tygodnia czy dwóch na betonowej plaży raczej nie może zachwycić.











Z Neum dosłownie kamieniem dorzucić do najbardziej wysuniętego na południe punktu Chorwacji, do Dubrownika, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Miasto, jak drogocenna perła ozdabia południowe wybrzeże Morza Adriatyckiego. 



Niesamowite widoki, świetny klimat, bogate dziedzictwo kulturowe i różnorodna oferta turystyczna sprawiają, że Dubrownik jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc w tym regionie.



Burzliwa historia Dubrownika sięga starożytności. Wydarzenia, jakie miały miejsce w przeszłości, sprzyjały wytworzeniu się specyficznej mentalności i kultury. Ponadto w Dubrowniku możemy podziwiać doskonale zachowaną miejską architekturę, pośród której toczy się normalne życie.



















Dubrownik najlepiej jest zwiedzać na piechotę. Wówczas możemy napawać się romantyczną atmosferą wąskich brukowanych uliczek, podziwiać piękno niezliczonych zabytków i korzystać z bogatej oferty gastronomicznej miasta. 






Obowiązkowo należy wybrać się na spacer po Stradun, najbardziej znanej ulicy miasta i podziwiać jej liczne atrakcje turystyczne i zabytki. 




Już na początku trzeba koniecznie zatrzymać się przy Wielkiej Studni Onofria. Jest to fontanna wykonana przez Onofrio della Cava w 1438 roku, jako część dubrownickiego systemu wodociągowego. Woda cieknie z 16 kamiennych maszkaronów. Podobno trzeba napić się wody ze wszystkich ujść i spełni się pomyślane życzenie.




Warto również wstąpić do przepięknych kościołów i katedr. 




Najbardziej znana to Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, główna świątynia rzymskokatolickiej diecezji dubrownickiej.



Znana jest jako "Velika Gospa". Została zbudowana w latach 1671-1713 w stylu barokowym. Powstała na miejscu świątyni, którą zbudował według legendy król angielski Ryszard Lwie Serce w podzięce za cudowne ocalenie w drodze powrotnej z wyprawy krzyżowej, kiedy statek jego rozbił się o pobliską wyspę Lokrum. Wnętrze katedry zawiera wiele cennych malowideł wykonanych m. in. w szkole Tycjana.



Warto także zajrzeć do portu.





Jakoś dalszy ciąg relacji ciągle się nie pojawia, lecz punkt docelowy, czyli Stambuł, jest opisany w osobnym wpisie. Zapraszam:

https://nagda991.blogspot.com/2015/01/stambul-jak-w-serialu-wspaniae-stulecie.html?m=0 


cdn. :)







środa, 1 stycznia 2014

Sylwestrowa kolacja w tonacji greckiej :)

No i rozpoczynam kolejny rok. Mam co do niego swoje plany, ale może o tym kiedyś. Dzisiaj chcę trochę powspominać wczorajszy sylwestrowy wieczór, a konkretnie kolację. Jak to powtarzam wszem i wobec, że już swoje sylwestry wytańczyłam, tak więc oczekiwanie na przełomowy moment zgodnie z planem we dwoje, w domowej ciszy i spokoju. Jak romantycznie...
Z samego rana poszłam się zainspirować do Lidla i wyszło, że w roli głównej będą krewetki. Kupiłam te małe, już obrane i zamrożone. Przewertowałam przepisy i zrobiłam dwie wersje:
- z patelni
- z szynką parmeńską
Te z patelni robi się bardzo prosto. Na roztopione masło wrzucam drobno pokrojoną czerwoną paprykę, posiekaną natkę i przeciśnięty ząbek czosnku. Lekko przesmażam i dokładam rozmrożone, nieco osuszone krewetki. Po minucie wlewam 1/3 szklanki białego wina, smażę jeszcze minutę i gotowe. Pycha :)



Krewetki z szynką wymagają trochę więcej pracy, gdyż trzeba je w szynkę zawinąć i zapiec w piekarniku, a potem zrobić sos, którym będą udekorowane. Do sosu potrzebny jest czosnek upieczony w folii, który trzeba potem wycisnąć z łupinek i wymieszać z majonezem, sokiem z cytryny, a jeszcze lepiej z limonki, doprawić solą i pieprzem.



Zrobiłam jeszcze bardzo fajną sałatkę, która świetnie pasowała do zapieczonych roladek. Z obiadu zostało trochę makaronu ryżowego, do którego dodałam pokrojony w drobną kostkę zielony ogórek, pół małej puszki kukurydzy, nieco majonezu i koniecznie przeciśnięty przez praskę czosnek. Do tego troszeczkę soli i gotowe.



No i okazało się, że kolacja pachnie jak w greckiej tawernie, w której kiedyś jedliśmy wspaniały posiłek, w równie wspaniałym towarzystwie. Nie mogłam się oprzeć, aby nie sięgnąć do zdjęć z tamtego pobytu w Helladzie.

Wyjechaliśmy jak zwykle na początku lata, w 2010 roku. Tym razem podróżowaliśmy nie autokarem, ale samolotem do Aten. Stamtąd udaliśmy się jeszcze dalej na południe, do miejscowości Loutraki położonej nad  Kanałem Korynckim. Potem już codzienne wypady w różne historycznie znane miejsca, przeplatane leniwym wylegiwaniem się na plażowych leżakach, wieczorami w tawernach, przy daniach z owoców morza właśnie. I B52 na deser :)

Nasza ulubiona tawerna :)

I zawsze pyszne jedzenie

Kanał Koryncki






Ateny








Z muzeum w Olimpii

Kubek Fidiasza