środa, 20 września 2023

Dla kogo w końcu to Kosowo?

Wydawałoby się, że odwiedziliśmy już wszystkie państwa leżące w obrębie Półwyspu Bałkańskiego, gdyby nie kontrowersyjne Kosowo. 97 państw na świecie uznaje niepodległe Kosowo, które stan ten ogłosiło w lutym 2008 roku. Dla pozostałych państw, oraz przede wszystkim dla Serbii, to wciąż tylko Prowincja Autonomiczna Kosowo i  Metochia. Polska, jako członek NATO, uznaje niezależność Kosowa, ale czy na pewno mamy rację?... Zdecydowaliśmy się sprawdzić wszystko na miejscu i w pierwszej połowie czerwca wyruszyliśmy kolejny raz na Bałkany, aby tym razem spędzić trochę czasu w Kosowie. Generalnie w planie imprezy oferowanej przez Rainbow Tours powtarzała się Czarnogóra, Macedonia i Albania, lecz zaproponowane do zwiedzania miejsca w dużym stopniu różniły się od tych, gdzie już byliśmy. Bałkany są na szczęście tak piękne, że jeździć tam można nie tylko jeden raz i zawsze będzie fajnie!

Po przylocie do Podgoricy, stolicy Czarnogóry, pojechaliśmy do nadmorskiej miejscowości Ulcinj, gdzie mieliśmy nocleg i obiadokolację w hotelu Prego. 

Następnego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy w pierwszą trasę. Zgodnie z planem naszym celem miał być Park Narodowy Durmitor, a w nim Jezioro Czarne. Potem mieliśmy pojechać do najgłębszego w Europie kanionu rzeki Tary. Niestety okazało się, że na trasie dojazdowej nastąpiło obsunięcie skał i przez kilka dni dotarcie do parku będzie niemożliwe. Pojechaliśmy więc, w zastępstwie, do Monastyru Morača, a następnie do Parku Narodowego Biogradska Gora nad równie malownicze Jezioro Biogradskie.

Zmiana dla nas nie miała większego znaczenia, gdyż oba parki odwiedziliśmy już podczas wycieczki Stacja Bałkany. Byliśmy także wtedy nad kanionem rzeki Tary i tej straty naprawdę mogą żałować nasi towarzysze podróży. Ale mają powody, aby jeszcze raz przyjechać do Czarnogóry.



Natomiast prawosławny, pochodzący z XIII wieku monastyr w dolinie rzeki Morača, na terenie gminy Kolašin, był dla nas miłą niespodzianką.




Główna świątynia to cerkiew Matki Bożej, a z boku dobudowana jest kaplica św. Eliasza. Wnętrze zdobią piękne freski, klasyka starych cerkwi. Niestety wewnątrz żadnej cerkwi nie wolno robić zdjęć, więc mogę te miejsca pokazać tylko z zewnątrz. Moim zdaniem zdjęcia bez flesza niczemu by nie szkodziły, ale cóż, trzeba sobie radzić…


Cerkiew otoczona jest pięknie utrzymanym ogrodem i budynkami dla mnichów, jest też pasieka. Na boku stoi trochę zaniedbana mniejsza cerkiewka pw. św. Mikołaja, w której freski pochodzą z XVIII wieku.

 

A potem już Biogradskie Jezioro otoczone zapierającą dech przyrodą.




Tegoroczna wiosna i początek lata były zaskakujące, jeżeli chodzi o pogodę. Program przewidywał sporo tras na łonie natury, więc należało wyposażyć się w dobre buty oraz ochronę przed deszczem i chłodem. Wszystkie parasole i peleryny jak najbardziej okazały się przydatne. Gdy kończyliśmy spacer wokół Biogradskiego Jeziora ulewny deszcz nas nie oszczędził.

Kto zgłodniał, mógł posilić się w rodzinnej restauracji Most w małej miejscowości nad Moračą.



Wieczorem dotarliśmy do pierwszego postoju na terenie Kosowa, do Hotelu King w miejscowości Peć

Droga wiodła przez bardzo malownicze tereny. Dopóki było jasno, można było sycić oczy przepięknymi widokami.


W tym momencie trzeba nadmienić, że mieliśmy ogromne szczęście trafić na przydzieloną naszej grupie pilotkę, urodzoną w Serbii z matki Polki i ojca Serba. Carolina urodziła się jeszcze na czasów Jugosławii i podobnie jak jej ojciec bardzo dobrze wspomina tamte czasy. Nasza przewodniczka od początku podróży starała się wprawdzie być w swoich opiniach bardzo obiektywna, ale własne poglądy ciężko jest ukryć i niewątpliwy konflikt serbsko kosowski mogliśmy poznać z punktu widzenia Serbki. I to moim zdaniem było bardzo cenne.

Faktem jest, że obecny obszar Kosowa, wchodzący w skład pierwszego państwa albańskiego, praktycznie od VI wieku był we władaniu Serbów. Okupacja turecka zaczynająca się w XV wieku jeszcze bardziej umocniła strukturę etniczną Serbów. Pierwsze problemy zaczęły się w XVIII wieku i miały związek z uchodźstwem Serbów i stopniowym napływem Albańczyków z południa. Koniec II wojny światowej to powstanie Jugosławii, w skład której weszła również Serbia wraz z Kosowem, które nie da się zaprzeczyć, zawsze miało swoją autonomię. Nielegalny exodus Albańczyków na teren Kosowa nasilił się przede wszystkim za czasów albańskiego dyktatora Envera Hoxhy. Przejście przez „zieloną granicę” nie stanowiło problemu. Po upadku albańskiego tyrana i po rozpadzie Jugosławii, gdy od Serbii odłączyła się Czarnogóra, Albańczycy coraz śmielej pojawiali się na terenie Kosowa. Trzeba pamiętać, że w latach dziewięćdziesiątych masa ich została po prostu przez Serbów zmuszona do wyjazdu. Powstawało coraz więcej meczetów oraz nowych zabudowań stawianych w dużym stopniu przez Albańczyków na stałe przebywających za granicą. Jednak fakt, że tu ma się dom jest równoznaczny z obywatelstwem. Jadąc przez Kosowo mija się piękne domy z opuszczonymi żaluzjami, w których nikt nie mieszka.



Tym razem Serbowie zaczynali być spychani coraz bardziej w kierunku północno wschodnim i tak dzieje się do dziś. Jak już wspomniałam w 2008 roku Albańczycy/Kosowarzy przy wsparciu USA poczuli się na tyle silni, że ogłosili niepodległość. Nie jest żadną tajemnicą, że większość firm, zwłaszcza przemysłu wydobywczego, znajduje się w rękach amerykańskich. 

 

Żadne inne państwo postjugosłowiańskie nie rozwija się tak dynamicznie jak Kosowo. Obecnie to jeden wielki plac budowy, nad którym powiewają trzy flagi: najnowsza kosowska, albańska i amerykańska. 



Podobno tu można kupić wszystko: od narkotyków po broń i organy ludzkie do przeszczepu…

W Peću, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg, znajduje się serbski monastyr z XIV wieku, będący ikoną serbskiego prawosławia. Świątynia jest zabezpieczona przez siły ONZ niczym jakiś obiekt wojskowy. Po prostu mnisi obawiają się ataków ze strony bojówek kosowskich, które chcieliby zniszczyć jawne świadectwo wielowiekowej obecności prawosławnych Serbów na tym terenie. Serbowie, którzy przyjeżdżają samochodami, aby zwiedzić zabytkowy monastyr, muszą zasłonić na tablicach rejestracyjnych kod swojego państwa. Moim zdaniem to chore…

Monastyr składa się z czterech świątyń ze wspólnym prezbiterium. Jest cerkiew Apostołów z freskami nawet z XIII wieku, cerkiew św. Dymitra i cerkiew pw. Matki Bożej. 



Z boku, jakby dostawiona, znajduje się cerkiew św. Mikołaja. Miejsce to jest bardzo ważne dla serbskiego prawosławia. Tutaj znajdują się relikwie serbskich arcybiskupów i patriarchów. Freski, którymi pokryte są ściany, stanowią nieocenione dziedzictwo kulturowe. 

Na terenie monastyru można podziwiać ogród, a w nim bardzo stare drzewo morwy, podpierane z wielu stron. Są także pozostałości dawnych zabudowań sięgające czasów rzymskich.







 Patrząc na to, jak traktowane jest w Kosowie wszystko co serbskie, przyszłość tego miejsca jest bardzo niepewna. Niech da do myślenia fakt, że monastyr wpisany jest na listę Światowego Dziedzictwa w Niebezpieczeństwie.

Z monastyru pojechaliśmy naszym autokarem w kierunku stolicy Kosowa Pristiny. Po drodze widać, jak stara zabudowa z czasów jugosłowiańskich przetykana jest nowymi obiektami, które powstają jak grzyby po deszczu.

Pierwsze kroki kierujemy pod futurystyczny gmach Biblioteki Narodowej. 

 



Jest faktem, że znajdująca się w obecnym gmachu Biblioteka Narodowa Kosowa stanowi mocny dowód na silną autonomię Kosowa już od zakończenia II wojny światowej. W 1944 roku w Prizrenie, ówczesnej stolicy Prowincji Kosowa założono tę właśnie bibliotekę. Dwa lata później została przeniesiona do Prisztiny, a w 1981 roku do obecnej siedziby. Przyjęła wtedy nazwę Biblioteka Uniwersytecka Kosowa. Opinie, co do architektury budynku są różne. Wielu uważa ten projekt chorwackiego architekta Andriji Mutnjakovicia za brzydactwo, inni się nim zachwycają. Dach budynku pokrywa 99 kopuł stylizowanych na albańskie nakrycia głowy i daje to niespotykany efekt. W latach 1990-99 znajdującą się pod kontrolą władz serbskich bibliotekę nazwano imieniem Ivo Andrica, jugosłowiańskiego pisarza noblisty z 1961 roku. Obecnie nosi imię Pjetëra Bogdaniego, siedemnastowiecznego księdza, uznawanego za autora pierwszej prozy albańskiej. Nie da się zaprzeczyć, że zmiana została dokonana, aby dokuczyć Serbom, aczkolwiek zdegradowany noblista urodził się na terenie Bośni. Oj ten bałkański tygiel…

Po lewej stronie biblioteki widzimy kopułę niedokończonej cerkwi prawosławnej. 

Jak łatwo się domyśleć, zaczęli ją budować Serbowie, a obecnie jest solą w oku zwłaszcza kosowskich studentów, którzy domagają się jej wyburzenia. Skomplikowana sytuacja prawna własności ziemi, na której stoi cerkiew, nie pozwala na zrealizowanie tych żądań. Trudno powiedzieć, co w tej sytuacji byłoby najlepsze.

Kolejny punkt zwiedzania to rzymsko – katolicka Katedra Matki Teresy z Kalkuty. 



Ciekawe, czy Matka Teresa miała świadomość, jakim stała się ważnym elementem w grze o uznanie niepodległości Kosowa. Plany budowy katedry zatwierdził w 2007 roku prezydent wciąż posiadającego autonomię Kosowa. 

Co ciekawe Ibrahim Rugova był wyznania muzułmańskiego. Dla mnie to dziwne. A zaraz potem Kosowo ogłasza niepodległość i kilkadziesiąt państw, z USA na czele, to akceptuje. W każdym razie ta urodzona w Skopje, jeszcze pod okupacją osmańską, z pochodzenia Albanka, ma ogromną katolicką katedrą w państwie muzułmańskim. Od ukończenia, czyli od 2017 roku, stanowi ona siedzibę diecezji Kosowo, do której należą katolicy stanowiący zaledwie 3% mieszkańców. Są to głównie Albańczycy.




A skoro tylu tu Albańczyków, to nie może zabraknąć pomnika bohatera narodowego Skanderbega. Monument powstał w 2001 roku na jednym z największych placów Pristiny.




Jesteśmy w Pristinie w sobotę i miasto najwyraźniej przygotowuje się do wieczornego i niedzielnego festynu. Na szerokim deptaku, gdzie spaceruje mnóstwo ludzi, zawieszane są oczywiście flagi Kosowa i Albanii. 





Żelaznym punktem zwiedzania Pristiny jest znajdujący się u stóp Pałacu Młodzieży i Sportu pomnik Newborn. 

 

Monument został odsłonięty z okazji ogłoszenia niepodległości przez Kosowo. Słowo NEWBORN w języku angielskim zostało wybrane celowo, aby wiadomość o narodzeniu nowego państwa była globalnie zrozumiała. A przede wszystkim pewnie przez USA, które jest w Kosowie honorowane na najróżniejsze sposoby. O flagach amerykańskich już wspominałam, a do tego dochodzi nazywanie wielu ulic nazwiskami amerykańskich prezydentów i innych pomniejszych polityków. 



Pomnik Newborn początkowo został pomalowany na żółto i składano na nim autografy oraz umieszczano napisy.

W 2013 roku z okazji 5 rocznicy niepodległości został pomalowany flagami państw, które uznały niepodległość Kosowa. W kolejnym, 2014 roku, pomalowano go w kolorach mundurów NATO i Armii Wyzwolenia Kosowa. Rok później, aby uczcić emigrantów, którzy wyjechali za pracą z Kosowa, zostały pomalowane wszystkie litery oprócz E, która była czarna i miała symbolizować słowo „emigracja”. W 2016 roku, aby zaznaczyć fakt, że obywatele Kosowa nie mogą podróżować do państw UE bez wizy, na pomniku NEWBORN namalowano niebo z drutem kolczastym. W 2017 roku zaplanowano przewrócenie liter N i W oraz domalowanie dodatkowych, tak aby stworzyć napis "NO WALLS" (Bez murów), protestując w ten sposób przeciwko budowie przez Serbów muru w Mitrowicy i planom budowy przez USA muru na granicy z Meksykiem. Z okazji 10 rocznicy, w 2018 roku, w środku pomnika pojawiła się złota liczba 10, co było wynikiem zmiany litery B na 1.Obecnie pomnik wygląda tak:

Jak widać litery zostały przestawione i tworzą napis NO NEW BR. Litery B i R mają dodatkowo napisy Broken Republic. W 15 rocznicę proklamowania niepodległego Kosowa w taki sposób chce ono zaprotestować przeciw presji międzynarodowej na utworzenie Stowarzyszenia Gmin, w których większość mieszkańców stanowią Serbowie. Zdaniem premiera jest to żądanie sprzeczne z konstytucją republiki, gdyż narusza równość poszczególnych grup etnicznych.

Jak wygląda taka gmina z większością serbską mieliśmy okazję zobaczyć, gdy przyjechaliśmy do Gračanicy. Rzeczywiście, już na rondzie przy wjeździe do centrum, pomnik z flagą serbską. 

W Gračanicy znajduje się wpisany na listę UNESCO prawosławny monastyr z XIV wieku, z którego zachowała się do czasów współczesnych cerkiew Matki Boskiej. 

Tradycyjnie obiekt otoczony jest murem i drutem kolczastym. 


Przykre to bardzo, że na każdym kroku widoczna jest wzajemna wrogość między Serbami i Albańczykami.

W cerkwi mieliśmy okazję trafić na końcówkę prawosławnego ślubu. 

Mogliśmy przyjrzeć się ciekawym zwyczajom na tę okazję. Wszystkiego dobrego Młodej Parze, niech doczekają spokoju i pokoju, a zwłaszcza to maleństwo „w drodze”!

Po południu pogoda nam się nieco popsuła, więc zabytkowy Prizren przyszło nam zwiedzać w deszczu. Na szczęście nie cały czas padało.

Miasto rozwinęło się w okresie bizantyjskim na przełomie XIII i XIV wieku, później władane było przez Turków, a od 1912 roku przez Serbów. Do najważniejszych zabytków należą oczywiście obiekty sakralne: Cerkiew średniowieczna, Meczet Sinana Paszy oraz Katedra z końca XIX wieku. 




Uliczki Starego Miasta, gdzie mnóstwo kawiarenek i restauracji, mają niesamowity urok. 



Na rozgrzewkę pijemy herbatę podaną jak w Turcji i do tego tradycyjne galaretki.

Z niektórych zabudowań zachowały się czasem tylko fragmenty, jak na przykład te wrota. 

I znowu przykro patrzeć, gdy opis w języku serbskim zamalowano czerwoną farbą…

Kolejny dzień zaczynamy od krótkiej wizyty w wiosce turystycznej Prevalla nieopodal największego w Kosowie ośrodka narciarskiego Brezovica. Latem przyjeżdża tu sporo turystów, aby się zrelaksować i przejść trasami spacerowymi.


 
 

 Mieliśmy okazję kupić tutaj miody, nalewki i herbatki ziołowe.

Następnie przekraczamy granicę Macedonii Północnej i jedziemy w kierunku stolicy, czyli do Skopje. Na obrzeżach miasta, przy twierdzy Skopsko Kale, której początki datowane są na VI wiek, czeka na nas sympatyczny młody przewodnik macedoński. Ma po babci polskie korzenie, studia skończył we Wrocławiu i bardzo dobrze mówi po polsku. Mamy znowu okazję poznać bardziej subiektywną opinię o sytuacji Macedonii, która stosunkowo niedawno była „zmuszona” poszerzyć nazwę swojego kraju o przymiotnik Północna.

Zaczynamy od panoramy miasta 

 



 

 

i spacerem schodzimy do centrum stolicy. Zaglądamy do Meczetu Mustafy Paszy z XV wieku.


 


I pochłania nas swoim urokiem plątanina uliczek handlowych.









A potem centralna część miasta. 

 





 

Musimy pamiętać, że 60 lat temu Skopje dotknęło trzęsienie ziemi, które praktycznie zniszczyło miasto. Wszystko, co aktualnie widzimy, zostało zrekonstruowane lub postawione na nowo. Powstało też wiele pomników nawiązujących do historii Macedonii. 




Jednak niektóre z nich są kością niezgody, zwłaszcza między Macedonią Północną a Grecją. Grecy jakoś tolerowali przynależność tego kawałka ziemi do Jugosławii. Jednak gdy po jej rozpadzie Macedonia ogłosiła się niezależną republiką, wyrazili sprzeciw. Ich zdaniem do nazwy Macedonia ma prawo tylko część znajdująca się w granicach Grecji. Tak długo torpedowali wejście Macedonii do NATO, aż ta zgodziła się, wprawdzie wbrew wynikom referendum, do przyjęcia drugiego członu: Północna.  A wracając do tematu pomników, punktem zapalnym stał się postawiony w 2011 roku posąg macedońskiego władcy Aleksandra Wielkiego. Grecja wymusiła zmianę nazwy pomnika na posąg Konnego Wojownika. Jednak wejście do NATO było dla Macedonii sprawą kluczową i ulegli szantażom. 

Obecnie Macedonia Północna stara się o wejście do Unii Europejskiej i tym razem podobno sprzeciw wnosi Bułgaria, która w swoich granicach ma także część historycznej Macedonii. Tu z kolei kością niezgody jest strateg i reformator armii macedońskiej Filip II, ojciec Aleksandra Wielkiego. Nota bene jego pomnik wzniesiony w 2012 roku to oficjalnie Pomnik Wojownika…

Pomników i posągów oraz odlewów jest tutaj niezliczona ilość!









Oczywiście w Skopje, mieście, w którym urodziła się św. Matka Teresa nie może zbraknąć miejsc związanych z jej osobą. Przede wszystkim trzeba zobaczyć Dom Pamięci znajdujący się w miejscu, gdzie stał stary kościół katolicki, w którym była ochrzczona i do którego chodziła.



Bardzo pomysłowo prezentuje się tablo absolwentów szkół średnich i uczelni. Są one wystawiane w głównym pasażu centrum handlowego. Bardzo fajny pomysł :) 


 


W Skopje są jeszcze miejsca, których nie odbudowano po trzęsieniu ziemi.

Nocleg zorganizowano nam w niedużej odległości od centrum stolicy, więc była okazja na wieczorny spacer po mieście.

Rankiem, po śniadaniu kierujemy do Kanionu Matka utworzonego na rzece Treska. Malowniczym szlakiem dochodzimy do przystani z łódkami, które zawożą nas pod wejście do krasowej jaskini, którą mamy okazję zwiedzić.







Trzeba przyznać, że jaskinia, a przede wszystkim rejs do niej to uczta dla oczu.






 







Zachwyceni macedońską przyrodą jedziemy na południowy zachód w kierunku Ochrydy. Po drodze zatrzymaliśmy się w Tetovie, aby zobaczyć wspaniały meczet Sarena Dzamija. Budowla, jej wnętrze i otaczający ogród są rzeczywiście przepiękne.












Należy także dodać, że trasa, którą się poruszamy jest niezwykle malownicza, no bo taki jest Kanion rzeki Radika na terenie Parku Narodowego Mavrovo.

U podnóża pasma gór Jablanica, już przy granicy albańskiej, leży mała wioska Vevčani. Wioska jest znana z tego, że już w okresie rozpadu Jugosławii próbowała uzyskać niepodległość, jak kilka innych, o wiele większych republik. W 2002 roku, tak bardziej w celu przyciągnięcia turystów, ogłoszono powstanie Niepodległej Republiki Vevčani, powołano władze, a nawet wydrukowano walutę.  



 





Są też miejscowe tablice rejestracyjne



Malownicza na tym terenie jest także trasa nad Vevčańskim Potokiem, którą niestety przyszło nam znowu przejść w deszczu.





Wieczorem dotarliśmy do Ochrydy. 

 



Jednak nie był to dzień zakończony tylko noclegiem, gdyż mieliśmy okazję przeżyć wspaniały macedoński wieczór bogaty w regionalne dania i występy zespołu folklorystycznego.



Szaleństwa trwały niemal do północy.

W Ochrydzie jesteśmy już drugi raz, ale z wielką przyjemnością przeszliśmy zaproponowaną przez przewodnika trasę.







Bogatymi w zabytkowe zabudowania docieramy do Cerkwii Bogarodzicy





antycznego teatru


oglądamy twierdzę cara Samuela


a na koniec malowniczą cerkiewkę Jovana Kaneo

Stąd motorówką wracamy do portu, 

 


gdzie jest czas na posiłek i zakupy (koniecznie) słynnych ochrydzkich pereł.








 


Po południu wybraliśmy kolejną, zaproponowaną przez organizatora atrakcję, czyli rejs po Jeziorze Ochrydzkim do Monastyru św. Nauma.

Po drodze mieliśmy okazję zwiedzić zrekonstruowaną prehistoryczną osadę w Zatoce Kości.





Monastyr św. Nauma został założony przez świętego, który był uczniem Cyryla i Metodego, pod koniec X wieku. 

 



Tu znajduje się także grób świętego. Kiedy przyłoży się ucho do płyty nagrobnej, to wybrańcy mogą usłyszeć bicie jego serca…

Stamtąd łodziami wiosłowymi zostaliśmy zawiezieni do krystalicznych źródeł rzeki Czarny Drin.






 


W malowniczo położonej restauracji mieliśmy okazję ponownie spróbować macedońskich specjałów.





O poranku żegnamy Jezioro Ochrydzkie i jedziemy w kierunku Albanii. 

 



Robi się coraz goręcej i pierwszą na naszej trasie Tiranę zwiedzamy już w silnym słońcu.









Jesteśmy w stolicy Albanii drugi raz, ale z przyjemnością przypominamy sobie najciekawsze miejsca. 







Zwłaszcza, że znowu trafiamy na bardzo sympatycznego przewodnika mówiącego po polsku. Trzeba przyznać, że Polacy na Bałkanach są, jako turyści, coraz bardziej doceniani. Miejscowi widzą, że Polacy nie zawiodą i przyjadą nad ciepłe morze. A to przecież biznes!

Z Tirany przemieszczamy się na północ w kierunku Szkodry. Tej części jeszcze nie zwiedzaliśmy, więc to dla nas nowa atrakcja.

W okolicach Szkodry najważniejsze miejsce koniecznie odwiedzane przez turystów to Twierdza Rozafy. Legenda głosi, że nazwę przyjęła od zamurowanej żywcem kobiety o tym imieniu. Wzgórze było wykorzystywane już od czasów antycznych, zaś obecny zamek pochodzi z XV wieku z czasów dominacji weneckiej.






Kto miał siły mógł wspiąć się na wzgórze na własnych nogach, kto słabszy lub wygodny mógł skorzystać z podwózki busikiem.

Zamek zachował się w dobrym stanie i jest dużą atrakcją turystyczną.

I tak powoli kończy się nasza trasa objazdowa po czterech państwach bałkańskich. Wieczorem wracamy do znanego hotelu Prego w Ulcinju.

Z uwagi na wylot w godzinach wieczornych mamy okazję spędzić większą część kolejnego dnia w tym czarnogórskim nadmorskim kurorcie. Specjaliści twierdzą, że to najlepsza pod względem wypoczynku miejscowość w Czarnogórze. Mnie trudno to ocenić, gdyż obecnie bezczynne wypoczywanie nad jakimkolwiek morzem nie stanowi dla mnie atrakcji. Niemniej porównując, z też na szczęście krótkim pobytem, w Cajn kilka lat temu, to Ulcinj ma na pewno lepszą infrastrukturę. 








 Nie jest też tak zatłoczony jak Budva czy Kotor. Jak właściwie w całej Czarnogórze, plaże są skaliste i do tego małe, ale w Ulcinju jest ich dużo, więc jest w czym wybierać.




Jeżeli więc coś wybrać, to będzie to Ulcinj. Jest tu mnóstwo hoteli i pensjonatów o różnym standardzie, bogata sieć gastronomiczna i wiele sklepików z pamiątkami, odzieżą i sprzętem sportowym.

Szkoda, że tego dnia pogoda nie sprzyjała skorzystaniu z kąpieli i plażowania. Tylko śmiałkowie odważyli się wchodzić do wody.

Podziwiając zachód słońca opuszczamy odwiedzone kolejny raz Bałkany. Myślę, że może jednak nie ostatni…