sobota, 20 października 2018

Ze Świętego Ducha do Świętego Pawła


„Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, stamtąd zaś do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią.” (Dz. 16, 11-12)
Tak o swojej drugiej wyprawie misyjnej pisał św. Paweł z Tarsu. 


Miało to miejsce w 49 roku n.e. 
1969 lat później, wraz z grupą pielgrzymów z parafii św. Ducha w Tychach, udaliśmy w tym samym kierunku, lecz niewątpliwie inną drogą i innym środkiem transportu. Nasz autokar wyruszył o świcie 15 sierpnia 2018 roku, w Święto Matki Boskiej Zielnej.
Kilka lat temu mieliśmy już okazję podróżować po Grecji, lecz głównie w jej części południowej. Ta wyprawa częściowo pokrywa się z wcześniejszą trasą, lecz najistotniejsze poznawczo było północne i zachodnie wybrzeże Morza Egejskiego.
Wybierając do podróżowania autokar trzeba się nastawić na niedogodności długiej podróży. Na szczęście nie mieliśmy nocnych przejazdów, więc bez przeszkód można było podziwiać zmieniające się za oknem krajobrazy. 









Pierwszego dnia pokonaliśmy trasę przez Czechy i Węgry aż do Serbii. Były oczywiście postoje w różnych ciekawych miejscach.





Przekraczamy Dunaj



W Nowym Sadzie zatrzymaliśmy się na nocleg w hotelu Vila Moskva. Obiekt świeżo wyremontowany zapewnił nam niezłe warunki pobytu.









Naszymi przewodnikami w podróży, tymi duchowymi przede wszystkim, byli dwaj księża, więc nie mogło zabraknąć codziennych mszy św. Celebrowane były w różnych warunkach, najczęściej w hotelach, gdyż kościołów katolickich w tej części Europy jest raczej niewiele.
W Nowym Sadzie dzień rozpoczął się również od mszy świętej, odprawionej w sali konferencyjnej hotelu. Było to dla mnie całkiem nowe doświadczenie, ale bardzo pozytywne.
Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę, w kierunku Grecji, pokonując oczywiście także Macedonię. Będąc w tym rejonie nie możemy zapominać o konflikcie grecko -  macedońskim dotyczącym nazwy tej postjugosłowiańskiej republiki. Grecja upiera się, że tylko Macedonia znajdująca się w jej granicach ma prawo do nazwy. Niezależne państwo z rządem w Skopje, zdaniem Grecji, zamieszkałe jest przez ludność słowiańską, nieobecną tutaj w Starożytności. W czerwcu br. Grecja i Macedonia zawarły w końcu porozumienie i odtąd będzie funkcjonowała nazwa Republika Macedonii Północnej dla odróżnienia od Macedonii leżącej na terenie Grecji, do której właśnie się udajemy.


Wieczorem dotarliśmy do Salonik, stolicy greckiej Macedonii, gdzie spędzimy dwie noce w hotelu Filippos. 


I znowu ciekawostka: Grecy nie cierpią nazwy Saloniki, która przylgnęła do tego miasta za czasów niewoli tureckiej. Dla Greka to miasto zawsze nazywa się Thessaloniki i nigdzie nie znajdziemy innej niż ta nazwa. I słusznie, bo przecież św. Paweł pisał listy do Tesaloniczan, a nie do Saloniczan.
Po greckim śniadaniu, bardzo dobrym zresztą, udaliśmy się na krótki spacer po nadmorskiej części Thessalonik.








Miasto powstało ok. 315 roku p.n.e. z inicjatywy macedońskiego króla Kassandra, który nadał mu nazwę na cześć swojej żony Tessaloniki, przyrodniej siostry Aleksandra Wielkiego.
W 146 roku p.n.e. znalazło się pod panowaniem państwa rzymskiego, stając się jednym z najważniejszych miast rzymskich. Stało się tak głównie ze względu na położenie przy głównym szlaku komunikacyjnym między Rzymem a jego posiadłościami na wschodzie. Szlak ten znany jest jako Via Egnatia, od nazwy, jaką  nadano Tessalonikom za czasów rzymskich.
Tutaj powstała jedna z pierwszych gmin chrześcijańskich i do jej członków św. Paweł skierował dwa swoje listy.
Po podziale imperium rzymskiego miasto znalazło się na terytorium Bizancjum.
W czasie naszego porannego spaceru obejrzeliśmy tzw. Białą Wieżę będącą częścią murów obronnych. Zbudowana została w XV wieku przez sułtana Murada II po zdobyciu miasta przez Turków. Jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Tessalonik.



Wieża stała się w XIX wieku miejscem kaźni janczarów zbuntowanych przeciw tureckiemu sułtanowi i przylgnęła do niej nazwa Krwawa Wieża. Aby pozbyć się tego tragicznego skojarzenia, wieżę pomalowano na biało i zaczęto nazywać Wieżą Białą. Obecnie mieści się tutaj muzeum sztuki bizantyjskiej i punkt widokowy.
Nieopodal znajduje się pomnik Aleksandra Wielkiego największego zdobywcy starożytnego świata.





Mamy krótki czas na zdjęcia i wyruszamy w prawie dwustukilometrową trasę do Kawali, zwanej dawniej Neapolis. 





Początki miasta sięgają VI wieku p.n.e, a nazwa oznaczała po prostu nowe miasto. Stąd właśnie św. Paweł rozpoczął swoją europejską wyprawę misyjną.
Oczywiście współczesna Kawala nie zapomina o wielkim świętym, który odwiedził to miasto.



Najbardziej charakterystyczne dla Kawali zabytki to zamek na wzgórzu Panaija oraz akwedukt z czasów państwa osmańskiego.











Ze starożytnego Neapolis św. Paweł dość szybko dotarł do oddalonego 15 km Filippi.
Nazwę miastu nadano na cześć Filipa Macedońskiego, ojca Aleksandra Wielkiego, który je rozbudował i zaludnił macedońskimi osadnikami. Początek rozwoju datowany jest na 356 rok p.n.e. zaś wcześniej była tu twierdza Krenides założona przez kolonizatorów z pobliskiej wyspy Thasos.
Z kolei Rzymianie zajęli Filippi w roku 168 p.n.e. i dość szybko rozbudowali je w charakterystycznym dla nich stylu. Leżało również na szlaku Via Egnatia, czego ślady znajdują się na terenie oddanych do zwiedzania wykopalisk. 



Zachowany został także starożytny teatr 





oraz forum powstałe 150 lat przed n.e. W jego obrębie znajduje się hala kolumnowa, łaźnie oraz sklepy. 













Jeden z nich należał do Lidii, pierwszej Europejki ochrzczonej przez św. Pawła. Lidia była kobietą bogobojną i szybko chłonęła nowe nauki przybyłego apostoła. W dowód wdzięczności użyczyła Pawłowi i jego towarzyszom dachu nad głową.
Niestety pobyt św. Pawła w Filippi to także wydarzenia bardziej dramatyczne. Kiedy siłą swojej modlitwy uwolnił jedną z mieszkanek miasta od opętania, został wtrącony do więzienia. Okazało się bowiem, że uzdrowiona kobieta utraciła zdolności wróżenia. To spowodowało niezadowolenie jej opiekunów, którzy z jej działalności czerpali zyski. Miejsce uwięzienia świętego apostoła jest również dostępne do zwiedzania.






W pobliżu archeologicznych wykopalisk znajduje się teren, gdzie prawdopodobnie funkcjonowało domostwo Lidii. Obecnie zbudowano tam współczesny kościół poświęcony dziś już świętej Lidii, wprowadzonej do oficjalnego spisu świętych i błogosławionych w 1584 roku przez Cezarego Baroniusza, włoskiego kardynała i historyka. 



Budowla ma kształt baptysterium i ozdobiona jest pięknymi malowidłami i witrażami.











W pobliżu kościoła przepływa strumień Gangites, przy którym niegdyś spotykali się Żydzi na sobotnie modlitwy. W tym przepięknym miejscu znajduje się kapliczka poświęcona również św. Lidii oraz niewielki ołtarz, gdzie można sprawować liturgię.




Tego dnia nasza msza święta celebrowana była w tym cudownym miejscu.
Po mszy wróciliśmy raz jeszcze do Tessalonik, gdzie przede wszystkich odwiedziliśmy Stare Miasto, a tam Bazylikę św. Dymitra patrona miasta, budowaną w wiekach V – VII. Podlega oczywiście Greckiemu Kościołowi Prawosławnemu, który dominuje w Grecji. W czasie okupacji tureckiej kościół przekształcono w meczet i dopiero w XX wieku przywrócono mu poprzednią funkcję.





Po pożarze w 1917 roku przetrwała tylko niewielka część  pierwotnych malowideł i mozaik.
















Nieopodal bazyliki można też zobaczyć pozostałości po agorze i rzymskim forum.














Pełni wrażeń wracamy na nocleg do naszego hotelu Filippos, 



a nazajutrz skoro świt, wyruszamy w kierunku masywu Olimpu i jego niezwykłej okolicy. Nie mamy w planie zdobywania masywu, lecz mogliśmy podziwiać jego panoramę z najlepszej perspektywy, czyli z miejscowości Litochoro. Stąd najczęściej organizowane są wyprawy na Olimp.



Litochoro to bardzo urocze miasteczko, pełne kwiatów, kawiarenek, restauracji i sklepów. Z perspektywy całej podróży muszę stwierdzić, że tu były najfajniejsze pamiątki do kupienia.





 










Naszym celem tego dnia była Kalambaka, położona w pobliżu prawosławnych klasztorów na skałach, znanych jako Meteory. Wcześniej zatrzymaliśmy się jeszcze w tłumnie uczęszczanym przez pielgrzymów miejscu, czyli w rejonie malowniczego wąwozu Tembi. Dołem wąwozu płynie rzeka Pinios, która stanowi naturalną granicę między Macedonią i Tesalią.






Według legendy dolina miała powstać po kłótni braci Zeusa i Posejdona. Rzucony przez Zeusa grom przeciął góry, zaś Posejdon uderzył trójzębem w ziemię i woda, która wytrysnęła, wypełniła szczelinę.
Miejsce to związane jest także z kultem Apollina, który wg mitologii przebywał tu, aby zmyć krew po zabiciu w Delfach węża pytyjskiego. Tu też spotkał nimfę Dafne, która uciekając przed Apollinem zamieniła się w drzewko laurowe.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie przerzuconym przez dolinę mostem można dostać się do owianych legendami źródeł.



Jedno to tryskające ze skały źródło blisko mostu, w którym miała kąpać się Afrodyta przed spotkaniem z Adonisem. Woda utworzyła tutaj romantyczną sadzawkę otoczoną drzewami laurowymi.





Drugie źródło, kojarzone z nimfą Dafne, znajduje się w wąskiej szczelinie, w którą wcisnąć się nie jest łatwo, zwłaszcza osobom bardziej puszystym. Wypływająca tu woda podobno korzystnie wpływa na wzrok.



W XIII wieku nieopodal źródła Afrodyty wykuto częściowo w skale niewielki kościółek prawosławny poświęcony św. Paraskewi. 



We wnętrzu można podziwiać bizantyjskie malowidła oraz ikonę przedstawiającą świętą z oczami na tacy. Paraskewa, podobnie jak św. Łucja, umarła śmiercią męczeńską, wcześniej oślepiając się by uniknąć zhańbienia. 



Miejsce to stało się ulubionym greckim sanktuarium, do którego przyjeżdża wielu pielgrzymów, a święta Paraskewa i Dafne walczą o to, która ma większy wpływ na lecznicze walory źródlanej wody w szczelinie wąwozu Tembi.

Akurat trafiliśmy na chrzciny.



Schodząc w kierunku mostu można zakupić najróżniejsze pamiątki na wielu znajdujących się tu straganach.







Po południu był jeszcze czas, aby pospacerować po Kalambace, skąd już widać niektóre klasztory zbudowane na skalnych ostańcach.







Kalambaka to bardzo stara miejscowość, lecz niewiele pozostało z jej zabytkowej zabudowy. W 1943 roku miasto zostało niemal doszczętnie spalone przez hitlerowców. Po wojnie zostało zbudowane od nowa, tak więc przybrało charakter bardziej nowoczesny.
Kalambaka to najpopularniejsza baza wypadowa do krainy fantastycznych skalnych ostańców, na szczytach których pobudowano prawosławne klasztory.






Następnego dnia po mszy świętej w hotelu Famissi pojechaliśmy zobaczyć z bliska te przepiękne zjawiska i budowle.

Pierwsi pustelnicy przybyli tutaj w początkach XI wieku i mieszkali w grotach i jaskiniach. Dopiero na przełomie XI i XII wieku powstała pierwsza wspólnota monastyczna, która na potrzeby modlitewne wybudowała na szczycie jednej ze skał kaplicę Marii Panny. Później budowano coraz bardziej okazałe prawosławne monastyry. Tak powstały 24 klasztory, z których obecnie 6 jest zamieszkałych. Przez wieki wszelkie dostawy, a także transport mnichów, odbywały się za pomocą lin. Współcześnie  powstały wygodniejsze schody i pomosty.

Wciąż funkcjonujące monastyry to: położony na bardzo stromej skale klasztor św. Mikołaja Odpoczywającego, żeński klasztor św. Stefana, klasztor Wielki Meteor Przemienienia Pańskiego, także żeński monastyr św. Barbary oraz klasztor Warłama zbudowany na drugiej co do wysokości skale Meteorów.  I ten ostatni klasztor przypadł nam do zwiedzania. Oczywiście zarówno panie jak i panowie musieli zadbać o właściwy strój upoważniający do wejścia na teren monastyru.





Monastyr Warłama został założony w 1350 roku przez pustelnika o tym imieniu. Po jego śmierci klasztor opustoszał na 200 lat, aż został przywrócony do życia przez zamożnych braci zakonnych Teofanisa i Nektariosa. Ciekawostką jest, że materiał do odbudowy transportowano na szczyt skały przez 22 lata, a sama budowa trwała 20 dni. Wtedy powstały istniejące do tej pory: katolikon pod wezwaniem Wszystkich Świętych, kościółek Trzech Hierarchów i wieża.














Na przełomie XVI i XVII wieku działały w klasztorze pracownie manuskryptów i haftu sakralnego, a już w XIX wieku zastąpiono system drabin i wyciągów schodami i drewnianymi mostkami.






Zakonne życie rozpoczynali tutaj znani późniejsi hierarchowie Kościoła Prawosławnego ubiegłego i obecnego wieku.
Na terenie klasztoru na uwagę zasługują także: stary refektarz, hospicjum, wieża wyciągowa oraz piwnica z drewnianymi cysternami na wodę.










Inne monastyry podziwialiśmy z daleka.











Widok na Kalambakę z Meteorów



Tego dnia czekała nas jeszcze długa droga do Aten, lecz wcześniej zatrzymaliśmy się w pracowni ikon. 



Tutaj mogliśmy zobaczyć jak pisze się ikony, a także zakupić je w promocyjnych cenach. 






W sprzedaży były także książki, biżuteria i inne interesujące pamiątki.

Nasz hotel Mirabello zlokalizowany był w dzielnicy tzw. kolorowej Aten. Trafiliśmy do niego zresztą po dłuższym błądzeniu i na wieczorny spacer już mało kto się zdecydował…












Kolejny dzień rozpoczęliśmy od mszy świętej w ateńskiej katedrze św. Dionizego Areopagity. 







Zakończenie budowy tej, sfinansowanej z pieniędzy zagranicznych, katedry datowane jest na rok 1865. Jest to bardzo ciekawa budowla w stylu bazylikowym.



Następny punkt zwiedzania Aten to oczywiście popatrzenie na bardzo widowiskowych greckich wartowników. My pojechaliśmy na plac przed Grobem Nieznanego Żołnierza. A wyglądało to tak:









Żeby nie zanudzać trochę przyspieszyłam tempo :)  



Potem już Akropol, moim zdaniem wizytówka Aten, lecz przedtem krótki postój przy Stadionie Olimpijskim



Akropol ateński stanowił wapienne, w czasach mykeńskich ufortyfikowane wzgórze. Później stał się miejscem kultu, lecz znajdujące się tam świątynie zostały zniszczone w czasie wojen perskich.

Prawie 500 lat p.n.e. Perykles zainicjował odbudowę kompleksu świątyń. I tak kolejno powstały:
Partenon na cześć Ateny, patronki miasta
Erechtejon, świątynia poświęcona Posejdonowi i Atenie,
Świątynia Ateny Zwycięskiej,
Budowla wejściowa Propyleje,
Pinakoteka dla zbiorów obrazów i innych dzieł sztuki.












W 1975 roku rozpoczęto wielką rekonstrukcję zabytkowych budowli i prace te wciąż trwają. Jednak wszystko, co już odrestaurowane, robi duże wrażenie. I do tego wyobraźnia pracuje.
Bezcenny jest też widok panoramy miasta.











Idąc śladami św. Pawła nie możemy oczywiście pominąć pobliskiego wzgórza Aresa, zwanego Areopagiem. 





Tam właśnie wspiął się święty Apostoł i przemawiał do Ateńczyków. Na sztucznie wyrównanym wierzchołku Areopagu od VII wieku p.n.e. obradował sąd najwyższy starożytnych Aten. Uznał więc św. Paweł to miejsce za najlepsze do głoszenia nauk Jezusa Chrystusa. Jak podają Dzieje Apostolskie, Ateńczycy podeszli do głoszonych słów bardzo sceptycznie.

Z Akropolu przemieszczamy się w kierunku Plaki kolejnego obowiązkowego punktu w programie każdej wycieczki. To historyczna część Aten z bardzo starą zabudową. Przy krętych, malowniczych uliczkach znajduje się mnóstwo sklepików i restauracji.













W końcu dotarliśmy do Katedry Metropolitalnej Zwiastowania Matki Bożej.






Stamtąd trasą wzdłuż Królewskiego Ogrodu założonego na polecenie królowej Amalii w latach 1838 – 40, udaliśmy się do autokaru, aby pojechać do naszej bazy wypoczynkowej w nadmorskiej miejscowości Tolo.










Jest to letniskowa miejscowość we wschodniej części Peloponezu, nad Zatoką Argolidzką. Morze jest tu ciepłe i spokojne, a plaże ciągną się wzdłuż całej miejscowości. Niestety nie są zbyt szerokie.



Tolo jest świetną bazą wypadową do zwiedzania starożytnych zabytków Peloponezu. Blisko stąd do Epidauros, Myken oraz pierwszej nowożytnej stolicy Grecji – Nafplionu.
Zakwaterowani zostaliśmy w zlokalizowanym przy głównej ulicy Tolo hotelu Epidavria. 





Jest blisko do plaży, do portu, nie brakuje wszelkich sklepów spożywczych i tych z pamiątkami i akcesoriami plażowymi. 














Można spokojnie wypoczywać, co też następnego dnia wszyscy zgodnie realizujemy.
Akurat nie należę do zagorzałych zwolenników plażowania i kąpieli morskich, więc więcej było spacerów po plaży, porcie i takich zakupowych.








Nie brakło też spacerów bardziej odległych, gdyż wdrapaliśmy się na dość strome wzgórze, gdzie znajduje się niewielka, oczywiście czynna, cerkiew prawosławna.








Kolejnego dnia mieliśmy w planie zwiedzanie kilku ciekawych miejsc na Peloponezie. Zaczęliśmy od Epidauros, które można określić, jako medyczne centrum starożytnej Grecji. Od VI wieku p.n.e. do IV n.e. funkcjonowało tam najsłynniejsze sanktuarium Asklepiosa. Kapłani skupieni wokół tej świątyni w dzisiejszym rozumieniu byli po prostu lekarzami. Rozwijająca się sztuka lekarska przekładała się na sukcesy w przywracaniu zdrowia, a wdzięczni pacjenci nie skąpili darów patronującemu świątyni herosowi.











Wokół świątyni wybudowano pomieszczenia dla pielgrzymów – pacjentów, tzw. katagogejon. Był też gimnazjon, stadion i łaźnie.
Cudownie ozdrowiali kuracjusze chętnie korzystali z rozrywek organizowanych w teatrze. Obiekt ten jest najlepiej zachowanym teatrem greckim. W czasach świetności mógł pomieścić 14 000 widzów.





Z Epidauros pojechaliśmy w kierunku Myken założonych przez mitycznego Perseusza, syna Zeusa i Danae. Około 1500 lat p.n.e. miasto, zamieszkane przez Achajów, było ośrodkiem kultury mykeńskiej.
Królem Myken był Agamemnon, zdobywca Troi. I tak zanim dotarliśmy do pozostałości po grodzie i cytadeli mykeńskiej zatrzymaliśmy  przy prawdopodobnym grobowcu tego mitycznego króla. Zamiast nazwy Grób Agamemnona oficjalnie miejsce to nazywane jest Skarbcem Atreusza. Jest to gigantyczny grobowiec, w którym na pewno pochowana została osoba o dużym znaczeniu, jednak nie ma pewności, że był to król Agamemnon. Trudno cokolwiek wnioskować z pozostałości znalezionych w grobowcu. Było tego niewiele, gdyż został obrabowany jeszcze w Starożytności.





Następnie dość stromym, a przede wszystkim śliskim podejściem, najwytrwalsi podeszli na szczyt cytadeli mijając po drodze słynne bramy Lwią i Tylną oraz dwie mniejsze.










Na terenie wykopaliska znajduje się także muzeum, gdzie zebrano wiele przedmiotów pochodzących z okresu kultury mykeńskiej.
















Tego dnia czekała nas jeszcze wizyta w dawnej stolicy współczesnej Grecji, w Nafplionie. W czasie, gdy Grecja odzyskała niepodległość, Ateny były mocno podupadłym pod panowaniem tureckim miastem, dlatego Napfplionowi nadano rangę stolicy na lata 1823 – 1834. Trzeba przyznać, że to portowe miasto prezentuje się bardzo pięknie.
























Co ciekawe, w Nafplionie działa kościół polonijny, gdzie nasi księża mieli możliwość odprawienia mszy świętej. Bardzo serdecznie przyjął nas opiekujący się polonijną parafią ksiądz Jerzy Chorzempa.












1/5 powierzchni Grecji to wyspy, których liczba wynosi około 3000. Być w Grecji i nie popłynąć w rejs, byłoby wielkim zaniedbaniem.  Kolejnego dnia wypłynęliśmy promem z portu w Tolo, aby odwiedzić dwie interesujące wyspy Hydrę i Spetses.
Już sam rejs był fantastyczną przygodę. Podziwialiśmy niesamowity lazur morza, błękit nieba, a nawet baraszkujące delfiny oraz przepiękne krajobrazy przesuwające się na horyzoncie.



















Hydra to niezwykła wyspa, należąca do Wysp Sarońskich, bardzo ekskluzywna i modna od jakiegoś czasu. Brzegi wyspy opadają stromo do morza i sprawia to, że generalnie nie ma tu plaż, z wyjątkiem dwóch dość oddalonych od portu.
















Wyjątkowość wyspy polega też na tym, że zakazany jest tutaj ruch pojazdów kołowych, nawet rowerów. Wszelki transport ładunków i osób odbywa się tylko za pomocą osłów, koni i mułów. 










Właściwie nie ma się czemu dziwić, gdyż tradycyjnych dróg na Hydrze jest niewiele, są tylko w obrębie nabrzeża. W głąb świetnie zachowanej dziewiętnastowiecznej zabudowy głównego miasta, także o nazwie Hydra, dotrzeć można przede wszystkim schodami. 






















Takie wspinanie się labiryntem krętych podejść i schodów jest bardzo fascynujące. Na wyspie można się doliczyć podobno 365 kościołów!












Hydra to grecka odpowiedź na francuskie St. Tropez i rzeczywiście udało się tu ściągnąć wielu artystów. M.in. Leonard Cohen kupił tu dom już w roku 1960 i tu napisał większość swoich piosenek.
Dłuższy pobyt na Hydrze na pewno do tanich nie należy, ale kilkugodzinny rekonesans jest jak najbardziej możliwy. 















Trudno też uwierzyć, że choć nazwa wyspy związana jest z wodą, to nie ma tu żadnych naturalnych źródeł. Woda doprowadzana jest rurociągami aż z Peloponezu!

We wczesnych godzinach popołudniowych ponownie wsiedliśmy na prom i popłynęliśmy w drogę powrotną odwiedzając jeszcze na krótko wyspę Spetses, należącą również do archipelagu Wysp Sarońskich. Największe miasto wyspy także nosi nazwę Spetses i jest zamieszkiwane przez około 4000 mieszkańców. Tutaj plaże są już bardzo przyjazne, piaszczyste, a otaczające wyspę wody charakteryzują się świetnymi warunkami do uprawiania sportów wodnych.












Duży wpływ na charakter zabudowy miasta ma niewątpliwie okres wenecki. W tym czasie miasto nosiło nazwę Isola di Spezzie czyli Wyspa Aromatów. Rzeczywiście pachnące zioła, kwiaty, drzewka cytrusowe i laurowe wciąż rozsiewają cudowne aromaty.
















Tu nie ma już takich zakazów odnośnie transportu, niemniej bardzo popularne są dorożki.








Potem już popłynęliśmy do portu w Tolo podziwiając nadal przepiękne widoki.





W końcu przyszedł czas na ostateczne pakowanie się, pożegnanie wypoczynkowego raju w Tolo i wyruszenie w drogę powrotną do Polski.

Jednak wcześniej spędziliśmy jeszcze parę godzin w Koryncie, mieście również bardzo mocno związanym ze św. Pawłem. Któż nie zna listów św. Pawła do Koryntian, a zwłaszcza tego o miłości.

(…) Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;(…)

W Koryncie św. Paweł przebywał ponad rok. Wiemy, że w ciągu tygodnia pracował przy wyrobie namiotów, a w soboty głosił nowe nauki w synagodze. Nie wszystkim to się podobało i Żydzi próbowali postawić Apostoła przed sądem. Jednak nie naruszał swoim postępowaniem prawa rzymskiego, więc nie postawiono mu zarzutów.

Obszar archeologicznych wykopalisk na terenie bogatego Koryntu jest imponujący. Pozostałości z okresu rzymskiego to m.in. znajdująca się w centrum Agora, świątynia Apollina czy też Droga Lechajońska.
























Na środku rzymskiego forum zachowała się mównica, tzw. Bema, z której miał przemawiać św. Paweł.









Nieopodal tego miejsca przygotowano miejsce do odprawiania liturgii. Tego dnia tam odprawiona została nasza codzienna msza święta. Było to przeżycie, którego na pewno nie zapomnimy.





A nad wszystkim góruje Akrokorynt, samotny szczyt, na którym w Starożytności znajdowała się świątynia Afrodyty. 






Kapłanki posługujące w tej świątyni z lekceważeniem nazywa się córami Koryntu, co oznacza kobiety lekkich obyczajów. Jak twierdziła nasza przewodniczka, nie zawsze to jest sprawiedliwe, gdyż często kapłankami były kobiety wykształcone i ich rolą było towarzyszenie w spotkaniach, które dziś nazwalibyśmy biznesowymi. No ale fama poszła…

Tego dnia mieliśmy w planie dojazd do Tessalonik, gdzie ponownie mamy nocować w hotelu Filippos. Jednak zanim ruszyliśmy w podróż podjechaliśmy w okolice Kanału Korynckiego. W czasach, gdy przebywał tam św. Paweł, kanału jeszcze nie było, a statki pomiędzy zatokami Sarońską i Koryncką były transportowane lądem. Pierwsze próby przebicia kanału podjęto około roku 67, natomiast ostatecznie został przekopany w 1893 roku.



Dotarliśmy szczęśliwie do Tessalonik, kolejnego dnia do Nowego Sadu w Serbii, a potem do Polski. Ten ostatni etap trwał niestety dość długo, gdyż aż 6 godzin czekaliśmy w kolejce na granicy serbsko węgierskiej. 







No cóż, wszystko trzeba cierpliwie znieść i nie zmąciło to wspaniałych wrażeń, jakich dostarczyła nasza pielgrzymka.