niedziela, 11 września 2016

Sahara, daktyle i marokańskie Hollywood luty 2016

W lutym 2016 roku odwiedzam Maroko po raz drugi. Stało się tak z przyczyn ode mnie niezależnych, gdyż raczej nie planuję powtórnych podróży w egzotyczne kierunki. Jest ich tak wiele, że szkoda czasu na powtórki. Miały więc być piramidy i Sfinks w Egipcie, lecz niebezpieczna sytuacja w tym rejonie zaowocowała likwidacją imprezy i na szybko wybraliśmy ponownie Maroko. Trasa reklamowana była jako magiczne zetknięcie się z prawdziwym, dzikim Południem Maroka i taka też była w istocie. 
A najważniejsze: wyprawa na wielbłądach na Saharę i dlatego na pierwszej ilustracji mamy skalną różę pustyni:



Początek taki sam, a więc lot do Agadiru, nocleg w hotelu Les Omayades, Atlantyk na powitanie. W tej relacji będzie mniej tekstu, a więcej zdjęć. Bardziej bogata w informacje o Maroku jest relacja z ubiegłorocznego wyjazdu, gdzie również serdecznie zapraszam:   http://nagda991.blogspot.com/2015/03/cesarskie-miasta-maroko-luty-2015.html   








Następnego dnia rano wyjazd w trasę:


Najpierw wjazd na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny XVI-wiecznej kazby. Rok wcześniej nawet nie pomyślałam, że tak naprawdę to właśnie kazby są najbardziej charakterystyczne dla Maroka, a nie te już mocno zeuropeizowane zabudowania w Casablance, Rabacie czy nawet Marakeszu.






Po opuszczeniu Agadiru obowiązkowo zatrzymujemy się przy lasku drzew arganowych, gdzie spotykamy znajome już kozy, swobodnie hasające po tychże drzewach. Ale to miejsce już znamy z poprzedniej podróży.










Dojeżdżamy do malowniczej miejscowości Tarudant zwanej ”Małym Marakeszem”. Zwiedzamy pałac Salam, spacerujemy po jego przepięknych ogrodach…

















Tak rosną banany, gdyby ktoś zapomniał:





Podczas moich podróży zawsze z zainteresowaniem oglądam oznakowania WC w różnych krajach. Tu w ogrodach pałacu Salam budyneczek zatopiony w zieleni oznakowany był tak:







...oglądamy imponującą bramę miejską Bab al-Kasba…


… mamy okazję zajrzeć na miejscowy targ, przyjrzeć się zabudowie, chłonąć atmosferę innego niż rok temu Maroka. Jedno spostrzeżenie nasuwające się natychmiast, to że jest tutaj biedniej niż na północy…






































W malowniczym punkcie widokowym po raz pierwszy możemy zobaczyć wyłaniające się na horyzoncie ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego.




Krajobraz zmienia się coraz bardziej. Mniej jest roślinności, zaczynają dominować puste przestrzenie, piaski najeżone skalnymi ostańcami. 










Warunki te świetnie nadają się do uprawy szafranu, drugiego po arganie bogactwa Maroka.
Zatrzymujemy się na obrzeżach malutkiej miejscowości Taliouine leżącej na terenie szafranowego zagłębia. Oczywiście jest okazja zakupienia tej najcenniejszej przyprawy świata.










Zmierzamy do Ouarzazat (Warzazat) miejscowości założonej ok. 100 lat temu przez Francuzów. Ulokowano tu garnizon mający kontrolować niespokojne Południe. Współcześnie ośrodek ten rozreklamowali filmowcy, którzy znaleźli tu świetne plenery nadające się do wykorzystania w filmach historycznych. Kręcono tu m.in. Gladiatora, Klejnot Nilu, Królestwo Niebieskie i dziesiątki innych filmów. Tak jest zresztą do dzisiaj. Zatrzymaliśmy się na krótki postój przy jednym z plenerów, gdzie jakiś czas temu kręcono akurat horror (!)










Po drodze był czas na przekąski…








…i ciekawe miejsca




A to jest WC, ale... nie miałam odwagi podejść bliżej...



Nocować przyszło nam w bardzo malowniczym hotelu






Następny dzień to wyprawa przez dolinę rzeki Draa. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Maroku.
Zaczęliśmy dzień od zwiedzenia kasby w Taourirt. Bardzo atrakcyjne miejsce, uważane za dziedzictwo narodowe Maroka. Kazba ta należała do rodu Glawich i przetrwała do czasów współczesnych w bardzo dobrym stanie.



















I dalej w drogę, w kierunku miasta Agdz. Do pokonania mamy trasę, która po przebyciu terenu górzystego,  wije się wzdłuż rzeki pośród gajów palm daktylowych. 









W Agdz zostajemy otoczeni na „dzień dobry” sprzedawcami daktyli i tak będzie już do końca pobytu na południu.






Pijemy charakterystyczną dla Maroka kawę nos-nos, czyli po prostu kawę z mlekiem. Podawana jest dwuwarstwowo, oczywiście w szklance.



Kolejny punkt programu to wizyta w ksarze Tisirgat, gdzie mamy okazję przejść spacerkiem przez bardzo dobrze prosperującą oazę (nasz miejscowy przewodnik bardzo sprawnie wspinał się na palmy daktylowe)






















i nawet zajrzeć do jednego z prywatnych pomieszczeń w ksarze.

















Ksar to po prostu ufortyfikowana wioska, a całość, jak niemal wszystko tu na południu, „ulepione” z gliny wymieszanej ze słomą. Okazuje się, że budulec jest dość trwały, a przede wszystkim bardzo łatwo zniszczony element wymienić na nowy. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak taki budulec powstaje.











Tego dnia jeszcze jedno bardzo ciekawe miejsce, mianowicie muzeum doliny Draa. 



















Jak zwykle otaczały nas dzieci sprzedające daktyle, lecz starsi mieszkańcy nie byli już tak przyjaźnie zapraszający do pomieszczeń prywatnych.













W pobliżu muzeum czynny jest nawet hotel!



I na koniec Zagora, gdzie przy naszym hotelu znajdujemy informację, że stąd do legendarnego Timbuktu dotrzemy w 52 dni.



A hotel w Zagorze również jak z baśni 1001 nocy.
































Kolejny dzień wiąże się z długą podróżą, bo mamy do przebycia aż 300 km. Mijamy berberskie wioski, jedziemy przez góry Jbel Saghro, w których oglądamy charakterystyczne dla tego regionu skały i zatopione w nich skamieliny.































Teren staje się coraz bardziej pustynny, pojawiają się wielbłądy













Po południu dojeżdżamy do Erfoud, gdzie zaplanowana jest wycieczka: zachód słońca na pustyni. Wyjeżdżamy samochodami terenowymi na pustynię, a potem wyprawa na wielbłądach na ogromny erg Chebbi,  by zobaczyć zachód słońca nad Saharą. Wrażenia niesamowite!


















A hotel w Erfoud również bardzo efektowny!









Rankiem następnego dnia mamy jeszcze okazję zobaczyć jak przetwarza się skały ze skamielinami w użyteczne wyroby. Oczywiście był też sklep.














Następnie wyjazd w kierunku Tineghir, otoczonego ogromnymi gajami palmowymi i wąwozu rzeki Todra. Po drodze zwiedzamy kettary (podziemne kanały-akwedukty).









Był też czas na posiłek. 







Przełom Todry ze stromymi skalnymi ścianami wysokimi na 300 m jest zaliczany do osobliwości geograficznych Maroka.














Do znanego już Ouarzazat wracamy przez malowniczą dolinę rzeki Dades.







Przed Ouarzazet zatrzymujemy się przy głównym wjeździe do Studia Filmowego „Atlas”. Oczywiście sesja zdjęciowa obowiązkowa!







Po noclegu w znanym już hotelu, i po bogatym we wrażenia przystanku, 











odwiedzamy  najbardziej „filmowy” ksar Maroka - Ait Benhaddou. To najsłynniejszy ksar Maroka, wpisany na listę UNESCO. To właśnie miejsce, gdzie kręcono sceny do „Gladiatora” czy „Klejnotu Nilu”. Trudno się zorientować, co jest zabytkiem, a co współcześnie dobudowaną dekoracją...






































Następnie przeprawa przez góry Atlasu Wysokiego przez przełęcz Tizi-n-Tichka (2260 m.n.p.m.)

















Krajobraz bardzo przypominał Skandynawię, zwłaszcza okolice Drogi Troli












...i przed nami Marakesz.














W Marakeszu wieczornym gwoździem programu jest zazwyczaj czas wolny na placu Jemma el Fna, gdzie można zobaczyć zaklinaczy węży, kuglarzy, treserów małp oraz posmakować którejś z dziwacznych potraw serwowanych w lokalnych garkuchniach. Nam wystarczył ten „gwóźdź” rok wcześniej i darowaliśmy sobie tę przyjemność. Marakesz zobaczyliśmy dopiero dnia następnego.

Była oczywiście wizyta w zielarni berberskiej







...w medynie

































Plac Jemma el Fna




























Meczet Kutubija









Medresa Ben Youssefa















A także słynny ogród Majorelle należący kiedyś do Yves Saint Laurent’a. Przepiękne, magiczne miejsce.

































































I wracamy do Agadiru, żegnamy kurort...













…Atlantyk...







…i dalej w przestworza…



1 komentarz: