W lutym 2016 roku odwiedzam
Maroko po raz drugi. Stało się tak z przyczyn ode mnie niezależnych, gdyż
raczej nie planuję powtórnych podróży w egzotyczne kierunki. Jest ich
tak wiele, że szkoda czasu na powtórki. Miały więc być piramidy i Sfinks w Egipcie,
lecz niebezpieczna sytuacja w tym rejonie zaowocowała likwidacją imprezy i na
szybko wybraliśmy ponownie Maroko. Trasa reklamowana była jako magiczne
zetknięcie się z prawdziwym, dzikim Południem Maroka i taka też była w istocie.
A najważniejsze: wyprawa na wielbłądach na Saharę i dlatego na pierwszej ilustracji mamy skalną różę pustyni:
Początek taki sam, a więc lot do
Agadiru, nocleg w hotelu Les Omayades, Atlantyk na powitanie. W tej relacji będzie mniej tekstu, a więcej zdjęć. Bardziej bogata w informacje o Maroku jest relacja z ubiegłorocznego wyjazdu, gdzie również serdecznie zapraszam: http://nagda991.blogspot.com/2015/03/cesarskie-miasta-maroko-luty-2015.html
Następnego dnia rano wyjazd w trasę:
Najpierw wjazd na
wzgórze, gdzie znajdują się ruiny XVI-wiecznej kazby. Rok wcześniej nawet nie
pomyślałam, że tak naprawdę to właśnie kazby są najbardziej charakterystyczne
dla Maroka, a nie te już mocno zeuropeizowane zabudowania w Casablance, Rabacie
czy nawet Marakeszu.
Po opuszczeniu Agadiru
obowiązkowo zatrzymujemy się przy lasku drzew arganowych, gdzie spotykamy znajome
już kozy, swobodnie hasające po tychże drzewach. Ale to miejsce już znamy z
poprzedniej podróży.
Dojeżdżamy do malowniczej
miejscowości Tarudant zwanej ”Małym Marakeszem”. Zwiedzamy pałac Salam, spacerujemy
po jego przepięknych ogrodach…
Tak rosną banany, gdyby ktoś zapomniał:
Podczas moich podróży zawsze z zainteresowaniem oglądam oznakowania WC w różnych krajach. Tu w ogrodach pałacu Salam budyneczek zatopiony w zieleni oznakowany był tak:
… mamy okazję zajrzeć na
miejscowy targ, przyjrzeć się zabudowie, chłonąć atmosferę innego
niż rok temu Maroka. Jedno spostrzeżenie nasuwające się natychmiast, to że jest
tutaj biedniej niż na północy…
W malowniczym punkcie widokowym
po raz pierwszy możemy zobaczyć wyłaniające się na horyzoncie ośnieżone szczyty
Atlasu Wysokiego.
Krajobraz zmienia się coraz
bardziej. Mniej jest roślinności, zaczynają dominować puste przestrzenie,
piaski najeżone skalnymi ostańcami.
Warunki te świetnie nadają się do uprawy szafranu,
drugiego po arganie bogactwa Maroka.
Zatrzymujemy się na obrzeżach
malutkiej miejscowości Taliouine leżącej na terenie szafranowego zagłębia.
Oczywiście jest okazja zakupienia tej najcenniejszej przyprawy świata.
Zmierzamy do Ouarzazat (Warzazat)
miejscowości założonej ok. 100 lat temu przez Francuzów. Ulokowano tu garnizon mający kontrolować niespokojne Południe. Współcześnie ośrodek ten
rozreklamowali filmowcy, którzy znaleźli tu świetne plenery nadające się do
wykorzystania w filmach historycznych. Kręcono tu m.in. Gladiatora, Klejnot
Nilu, Królestwo Niebieskie i dziesiątki innych filmów. Tak jest zresztą do
dzisiaj. Zatrzymaliśmy się na krótki postój przy jednym z plenerów, gdzie jakiś
czas temu kręcono akurat horror (!)
Następny dzień to wyprawa przez
dolinę rzeki Draa. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Maroku.
Po
noclegu w znanym już hotelu, i po bogatym we wrażenia przystanku,
odwiedzamy najbardziej „filmowy” ksar Maroka - Ait Benhaddou. To najsłynniejszy ksar Maroka, wpisany na listę UNESCO. To właśnie miejsce, gdzie kręcono sceny do „Gladiatora” czy „Klejnotu Nilu”. Trudno się zorientować, co jest zabytkiem, a co współcześnie dobudowaną dekoracją...
odwiedzamy najbardziej „filmowy” ksar Maroka - Ait Benhaddou. To najsłynniejszy ksar Maroka, wpisany na listę UNESCO. To właśnie miejsce, gdzie kręcono sceny do „Gladiatora” czy „Klejnotu Nilu”. Trudno się zorientować, co jest zabytkiem, a co współcześnie dobudowaną dekoracją...
W
Marakeszu wieczornym gwoździem programu jest zazwyczaj czas wolny na placu Jemma el Fna, gdzie
można zobaczyć zaklinaczy węży, kuglarzy, treserów małp oraz posmakować którejś
z dziwacznych potraw serwowanych w lokalnych garkuchniach. Nam wystarczył ten „gwóźdź”
rok wcześniej i darowaliśmy sobie tę przyjemność. Marakesz zobaczyliśmy dopiero
dnia następnego.
Piękne!
OdpowiedzUsuń