środa, 29 września 2021

Wsiąść do pociągu bylejakiego...


Dokładnie tak nam się marzyło, gdy na przeszło dwa lata z powodu różnych okoliczności, w tym głównie koronawirusa, zostaliśmy uziemieni w domu. Tak więc udało się wreszcie zrealizować odroczoną już dawno wycieczkę, będącą w ofercie Biura Podróży Rainbow, pod nazwą „Stacja Bałkany”. Zgodnie z hasłem przewodnim imprezy zaplanowane były dwie trasy koleją oraz nocleg na serbskim dworcu.


Lot z Pyrzowic do Podgoricy liniami PL LOT przebiegł bez zakłóceń, aczkolwiek nie omieszkam wsadzić przysłowiowej „łyżki dziegciu”. Nasze narodowe linie ogólnie schodzą na psy. Moim zdaniem stewardesa, która przed lądowaniem stwierdza, że pogoda w Podgoricy jest bardzo dobra, a potem wita pasażerów w Chorwacji, jest albo bardzo zmęczona, albo niestety niekompetentna. Po pierwsze pogoda była w tym momencie fatalna, a Podgorica jest stolicą Czarnogóry, więc gdzie tu Chorwacja! I nie było to przejęzyczenie, bo w języku angielskim powtórzyła dokładnie to samo. Ktoś podejrzał, że czytała z kartki…

W Podgoricy szybko odebraliśmy bagaże i po lekkim zamieszaniu udało się wsiąść do właściwego autokaru, który zawiózł nas do miejscowości Bar położonej nad Adriatykiem. Na tej szerokości geograficznej szybko robi się ciemno, więc morza nie dało się już zobaczyć.

Bar o poranku







Po śniadaniu udaliśmy się na dworzec w Barze, skąd wyruszyliśmy w pierwszą kolejową trasę. Naszym celem był Kolašin, czarnogórski kurort i centrum sportów zimowych u podnóża gór Bjelasica i Sinjajevina.




Takie ciekawostki na dworcu w Barze


Odcinek jaki mieliśmy do pokonania to czarnogórski fragment wybudowanej w latach siedemdziesiątych XX wieku, za czasów Jugosławii, linii kolejowej łączącej Bar z Belgradem. Jest ona uważana za jedną z najpiękniejszych linii kolejowych w Europie, a na górskim odcinku nazywana „koleją snów”.  Na trasie znajduje się 235 wiaduktów o łącznej długości 14,5 km i są także 254 tunele mające w sumie 114 km. Przez większość z tych obiektów podróżuje się właśnie na odcinku Bar – Kolašin. 



Z nosami przy oknach i zapartym tchem zachwycaliśmy się przepięknymi widokami.

Na początku mogliśmy podziwiać Adriatyk.




Następnie dojechaliśmy do dworca w Podgoricy. Trzeba przyznać, że trudno go nazwać dworcem godnym metropolii.




A potem już tunele, wiadukty, góry, kaniony. Nikogo nie dziwi, że tu swego czasu wykorzystywano plenery do filmów przygodowych z bohaterskim Winnetou w rolach tytułowych.











W Kolašinie czekał na nas autokar z naszymi bagażami i po krótkim pobycie zabrał nas w dalszą podróż.


Należy się jednak kilka słów o tym miasteczku. Wzmianka o wiosce Kolašin znalazła się w dokumentacji sporządzanej dla sułtana osmańskiego w połowie XVI wieku. Na bazie tejże wsi powstała tutaj twierdza założona właśnie przez Turków Osmańskich.








Zimowa baza jest bardzo dobrze rozwinięta, narciarskie wyciągi zaczynają się nawet od 1400m n.p.m.


Latem Kolašin stanowi punkt wypadowy dla górskich wędrówek, choć teraz  we wrześniu pasjonatów turystyki pieszej raczej nie było widać. Tutaj także rozpoczynają się spływy kajakowe na rzece Tarze, której kanion mamy zobaczyć za kilka dni. Ogólnie miasteczko jest nieco senne o tej porze roku, przygotowujące się do zimy. Podobno słynie z rewelacyjnej kawy po turecku, co też postanowiliśmy sprawdzić.


Dwie faktycznie niezłe kawy, naprawdę po turecku, oczywiście wraz ze szklaneczkami zimnej, krystalicznej wody, kosztowały aż… 1 euro!

I tu trzeba wyjaśnić jak to się dzieje, że w Czarnogórze używa się euro, mimo że państwo nie jest członkiem UE. Otóż już w 1996 roku Czarnogóra będąca w unii z Serbią postanowiła przeciąć więzy ekonomiczne z Belgradem i przeprowadziła wymianę waluty na markę niemiecką. Kiedy w 2002 roku markę niemiecką zastąpiło euro, również Czarnogóra dokonała tej zmiany, o dziwo bez sprzeciwu Brukseli. I tak w tym malutkim państwie bałkańskim płaci się w euro. Ale nie wszędzie ceny są tak korzystne jak w Kolašinie po sezonie.

Będąc w tak pięknej okolicy odwiedziliśmy następnie Park Narodowy Biogradska Gora, którego perełką jest Biogradskie Jezioro pochodzenia polodowcowego, położone na wysokości ponad 1000 m n.p.m. 




Wokół jeziora prowadzi ścieżka edukacyjna długości ok. 2,5 km. Przygotowani do marszu w terenie oczywiście zaliczyliśmy tę trasę.















Jest też niewielkie muzeum przyrodnicze




Jezioro jest bardzo piękne, woda mieni się kolorami błękitu, zieleni i turkusu, a bardzo przypomina nasze jaworznickie tzw. polskie Malediwy.


Potem już podróż do granicy, w kierunku Serbii, gdzie spędzimy dwa i pół z kolejnych dni wycieczki.


Zatrzymaliśmy się jeszcze na krótki postój u miejscowego producenta miodów, wina i rakiji, gdzie można było dokonać degustacji i zakupu czarnogórskich specjałów.






Dotarliśmy do naszego hotelu w serbskiej Sjenicy już po ciemku, ale wcześniej udało mi się uchwycić taki wyjątkowy poblask zachodzącego słońca.


Sjenica od wieków stanowiła ważny punkt na bałkańskiej mapie. Już w XIII wieku zatrzymywali się tu kupcy podróżujący do Dubrownika, za czasów osmańskich była tu turecka twierdza, a w czasie II wojny światowej Sjenica była polem walki partyzantów i armii niemieckiej.

Sjenica otoczona górami i położona na płaskowyżu Pester na wysokości 1026 m zwana jest serbską Syberią ze względu na panujące tu niskie temperatury. Okolica porośnięta jest lasami sosnowymi gwarantującymi zdrowe powietrze. Nocleg mieliśmy w Hotelu Borovi, co po serbsku oznacza sosnowy.




Rzeczywiście rano trzeba było założyć kurtki, gdyż poranek przywitał nas temperaturą zaledwie 5 stopni!


Po śniadaniu mniejszymi busikami nasza przeszło czterdziestoosobowa grupa udała się w kierunku kanionu rzeki Uvac, miejscowego cudu natury.

Dotarliśmy na najpopularniejszy punkt widokowy Molitva na wysokości 1247 m. Jest tutaj także drewniana platforma, z której podziwia się meandry rzeki Uvac oraz góry Zlatibor i Zlatar. Jest to również rezerwat sępa białego. Niestety podczas naszej wizyty sępy się nie pojawiły.











W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w gospodarstwie agroturystycznym specjalizującym się w produkcji miejscowych serów krowich oraz miodu.








Zgodnie z planem wycieczki powinniśmy na chwilę „skoczyć” do Bośni. No niestety zaostrzone przepisy związane z pandemią (?) nie pozwoliły zrealizować tego punktu programu. Będąc w okolicy Zlatiboru, serbskiej miejscowości wypoczynkowej, zatrzymaliśmy się w pobliskim kompleksie restauracji regionalnych  Borova Glava, aby spróbować miejscowych potraw.













Wieczorem mamy jak zwykle obiadokolację, więc  zamówiliśmy jedynie typową dla Bałkanów gęstą zupę czorba podawaną z pysznym, białym pieczywem.


Kolejne miejsce na naszej trasie to Bajina Bašta, miejscowość nad rzeką Driną, która już z okien autokaru prezentowała się bajecznie.


Tu trzeba opowiedzieć pewną ciekawą historię. Otóż w 1969 roku grupa, wtedy jugosłowiańskich chłopców, pod dowództwem Miliji Mandića postanowiła urządzić na rzece Drinie w Bajina Bašta miejsce do opalania. Ostatecznie powstał domek, który już sześciokrotnie został porwany przez rwąca rzekę, lecz za każdym razem odbudowany. Sławę uzyskał w 2012 roku po publikacji zdjęcia w National Geographic i tak ta popularność trwa do dzisiaj.





Jest jeszcze jeden powód, aby zatrzymać się w Bajina Bašta. Jest to związane z faktem, że Serbia jest światowym potentatem w produkcji i przetwórstwie malin, a tu w Bajina Bašta można w miejscowych restauracjach napić się wyciskanego soku z malin. To po prostu rewelacja!


Wieczorem dotarliśmy do miejscowości Mokra Gora, gdzie spędzimy noc na dworcu!! Zabrzmiało dramatycznie, ale to tylko pozory.




Stacja Mokra Gora należy do wąskotorowej linii kolejowej, która powstała w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Kiedy w 1918 roku utworzono Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców postanowiono wybudować kolej łączącą Belgrad z Sarajewem i dalej z Dubrownikiem. Trwająca trzy lata budowa zakończyła się w styczniu 1925 roku, kiedy to w drogę wyruszył pierwszy pociąg. Częścią tej trasy jest szczególnie malowniczy odcinek zwany Szargańską Ósemką wiodący z Mokrej Gory do Šargan Vitasi.




Linia, ze względu na nierentowność, została zamknięta w 1974 roku i na wspomnianym odcinku odbudowana na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. Zabytkowe budynki stacji Mokra Gora zostały zaadaptowane na cele turystyczne. Budynki przy peronie przerobiono na hotel, powstała restauracja, a także niewielkie muzeum historii tej linii kolejowej.




















Wielki wkład w to przedsięwzięcie ma urodzony w Sarajewie reżyser Emir Kusturica, który wykorzystał plenery tejże linii  na potrzeby swojego filmu „Życie jest cudem”. W tym celu powstała przede wszystkim stacja Golubici, gdzie głównie toczy się akcja filmu.


Jadący „polako” czyli powoli pociąg w drodze powrotnej zatrzymuje się na dłuższy lub krótszy czas w ciekawych miejscach. Oczywiście pierwszy postój w Šargan Vitasi w celu przetoczenia lokomotywy.










Poza tym mieliśmy przerwę na spacer i ewentualną kawę na malowniczej stacyjce Jatare.












Mogliśmy też obejrzeć z wysokości skrzyżowanie dróg kolejowych na punkcie widokowym




Był oczywiście przystanek na filmowej stacji Golubici, gdzie można nawet wsiąść do ulubionej drezyny inżyniera Luki oraz obejrzeć jego biura.










I był także po drodze kamień szczęścia, ale pewnie tylko po to, aby pozbyć się drobnych monet. Kapka do kapki…




Wagony naszego pociągu to naturalnie prawie stuletnie zabytki, a ten zarezerwowany dla naszej wycieczki był wyprodukowany w przedwojennym Wrocławiu.


Ta nasza niedziela w ogóle była pod znakiem Emira Kusturicy. Jeszcze przed wyruszeniem w kolejową trasę odwiedziliśmy drewnianą wioskę na wzgórzu Meczavnik, która została zbudowana w 2000 roku również na potrzeby filmu "Życie jest cudem". 



Reżyser nadal uwielbia ten plener, dba o niego i miejsce tętni życiem stanowiąc zaplecze turystyczne i kulturalne. Nadał mu uniwersalną nazwę Küstendorf od swojego przezwiska Kusta i dorf (wieś), a po serbsku Drvengrad, drewniane miasteczko. Właściwie wszystko tutaj związane jest z branżą filmową, a ulice i place noszą nazwy różnych sławnych osób. Bardzo ciekawe miejsce.


































Należy także wspomnieć o cerkwii w Mokrej Gorze, która podobnie jak dworzec została zaadaptowana na hotel.









Miejsce kultu prawosławnego zostało przeniesione do mniejszej kaplicy.





Takie czasy…

I na tym zakończył się nasz pobyt w Serbii, wracamy do Czarnogóry.

Jeszcze późnym popołudniem zatrzymaliśmy się, już w Czarnogórze, przy kanionie rzeki Tary, niewątpliwie największym kanionie w Europie.







Równie imponujący jest przerzucony nad kanionem most.




Odważni mogli "przeskoczyć" kanion przy pomocy liny z uprzężą, tzw. kolejką tyrolską.


Czarnogóra to niewątpliwie kraj kontrastów.


Rano w górach może być zaledwie kilka stopni, a późnym popołudniem śródziemnomorskie lato nad Adriatykiem.  I tak wyglądało to u nas. Rankiem, odziani w ciepłe kurtki wyruszamy z hotelu w Żablijaku.







Naszym celem jest Park Narodowy Durmitor, a w nim  Jezioro Czarne. Jest to jezioro bardzo malowniczo położone, niczym nasze Morskie Oko. Ma kształt ósemki, która w okresach suszy, a taka właśnie miała obecnie miejsce, dzieli się na dwa odrębne akweny. 






















Zarekomendowano nam obejście tego większego. Miał to być lajtowy spacer, a skończyło się na ekstremalnej wspinaczce. Na szczęście, dzięki wzajemnej pomocy, obyło się bez ofiar.



Następnie, znowu mniejszymi busami ze względu na serpentyny, pojechaliśmy do prawosławnego Monastyru Ostrogskiego. 






Monastyr został założony przez św. Bazylego w XVII wieku. Jest to bardzo ważne dla Czarnogóry miejsce pielgrzymkowe, lecz teraz we wrześniu już nie było tak tłoczno.











Wykuta w skale świątynia robi niesamowite wrażenie.


Tu już upalne lato, przeszło 30 stopni w cieniu, a po dwóch godzinach jesteśmy nad Adriatykiem, gdzie w miejscowości Čanj będziemy nocować już do końca pobytu. 

Po drodze jeszcze Podgorica zza okien autokaru :)









Čanj jest to osada turystyczna należąca do gminy Bar. Znajduje się tutaj kompleks hoteli, apartamentów i domków weekendowych. Osada powstała wzdłuż odizolowanego fragmentu wybrzeża o długości 1,2 km, a jej brzegi i plaże pokrywa żwir. Ze względu na barwę i piękno tych kamieni, Čanj jest też nazywany Perłowym Brzegiem.








Mieszkaliśmy w kompleksie hotelowym Montenegro, który w zależności od budynku oceniony był na cztery lub trzy gwiazdki. I powiem tak: wymagania co do warunków hotelowych na objazdówkach generalnie nie są wygórowane i nie oczekiwaliśmy cudów. Jednak gdyby mi przyszło spędzić tutaj tydzień czy dwa na pobycie, to chyba bym zwariowała. Pokoje nawet ładnie wyposażone, klimatyzowane, ale wentylacja do niczego. Łazienka niby z oknem, a zapach masakryczny. Wszystkie odpływy niezasyfonowane, znawcy wiedzą czym to się kończy…





Basen hotelowy ma głębokość 2 m i żadnej barierki wokół lustra wody, żeby chociaż się złapać, gdyby ktoś gorzej pływał. Dla niepływających już w ogóle niedostępny.





Kucharza też mają beznadziejnego. Jedzenie monotonne, mięsa twarde i zimne, deserów nie ma. Obsługa hotelowa nie zna języków obcych, kiwają głową, uśmiechają się, a potem okazuje się, że podają zupełnie nie to co się zamawiało. Podobnie w restauracjach przy plaży i promenadzie. W sumie najlepiej mówić po polsku, bo wiele słów jest podobnych i wtedy rozumieją całkiem nieźle.

Kupiłam sobie na pamiątkę kubek z nadrukowanymi dziesięcioma przykazaniami Czarnogórca. W sprzedaży są różne wersje językowe, więc dało się kupić po polsku. Czytając te przykazania nie ma się co dziwić, że w Czarnogórze jest tak, jak napisałam powyżej…

1. Człowiek rodzi się zmęczony i żyje, aby odpoczywać.

2. Kochaj swoje łóżko jak siebie samego.

3. Odpoczywaj w dzień, aby w nocy móc spać.

4. Nie pracuj – praca zabija.

5. Jeśli widzisz kogoś, kto odpoczywa, pomóż mu w tym.

6. Rób mniej niż możesz, a to, co możesz zrzuć na drugich.

7. W odpoczynku jest zbawienie – od odpoczywania nikt jeszcze nie umarł.

8. Praca przynosi śmierć – nie umieraj młodo.

9. Gdy przypadkowo zechce ci się pracować, usiądź, poczekaj, zobaczysz, że ci przejdzie.

10. Gdy widzisz, że jedzą i piją, przyłącz się, gdy widzisz, że pracują, odsuń się, aby nie przeszkadzać.

No cóż, trzeba uważać, bo jak powiedział mój zięć: kultury lubią się przenikać…

Kolejny dzień to głównie Kotor i Riwiera Budwańska, ale pojechaliśmy też w głąb kraju do prastarej stolicy Czarnogóry – Cetinje.

Kotor, portowe miasto nad Zatoką Kotorską, otoczone trzema masywami górskimi stanowiło w przeszłości twierdzę, która oparła się Turkom Osmańskim. Miasto ma oczywiście bardzo bogatą historię i zwiedzając je widzi się wpływ na jego architekturę czy to Wenecjan, Węgrów, Francuzów z epoki Napoleona czy też Habsburgów.







Miasto jest przepiękne, porównywane do chorwackiego Dubrownika.



























Zwiedziliśmy jedną z dwóch znajdujących się w Czarnogórze katedr katolickich - katedrę św. Tripuna (Tryfona).



















Znajduje się tutaj szczególnie bogaty zbiór relikwiarzy. To tylko przykłady:





A skoro jesteśmy w Kotorze, to oczywiście koty są na pierwszym miejscu :)



Kolejny punkt naszego programu to trasa regionalna R-1 wiodąca z Kotoru do Cetinje powstała w latach 1879 – 1881 po Kongresie Berlińskim nadającym Czarnogórze niepodległość.

Część drogi wije się dwudziestoma pięcioma serpentynami na zboczu góry Lovcen. Po polsku mówi się o tym fragmencie „agrafki”.


 




Z pewnym jej odcinkiem, bliżej Zatoki Kotorskiej, który patrzącym z góry kojarzy się z literą M, związana jest romantyczna historia. Zakochany w czarnogórskiej księżniczce Milenie projektant drogi w taki właśnie sposób dał wyraz swojej niespełnionej oczywiście miłości.

  

W drodze do Cetinje zatrzymaliśmy się w wysoko położonej wiosce Njeguši, gdzie odwiedziliśmy gospodarstwo, które produkuje sery i miejscową długo dojrzewającą szynkę. Można było spróbować tych specjałów i oczywiście dokonać zakupów. Była także rakija, podobno lekarstwo na wszystko.





Miejscowość Njeguši jest przede wszystkim znana z tego, że wywodzi się stąd aż pięciu władców Czarnogóry z dynastii Petrovic. Ich portrety można również zobaczyć w gospodzie. Ta po prawej to wspomniana wcześniej Milena :)




Z kolei Cetinje zyskało na znaczeniu, gdy w obawie przed Osmanami średniowieczny władca Ivan Crnojevic przeniósł tutaj stolicę z Żablijaku. I tak zostało aż do zakończenia II wojny światowej, gdy stwierdzono, że miasto w tym miejscu nie ma szans na terytorialny rozwój. Przeniesiono więc stolicę tej jugosłowiańskiej republiki do Podgoricy, ówcześnie Titogradu.

W czasie krótkiego spaceru zobaczyliśmy cerkiew, pałac dawnych władyków, budynki rządowe i główną ulicę miasta. 

 





Trzeba przyznać, że oferta sklepów z pamiątkami i odzieżą była bardzo interesująca. 

 



Tu właśnie zakupiłam wspomniany wcześniej kubek z przykazaniami.

A potem już nadmorski kurort Budva. To starożytne miasto założone podobno przez Kadmosa, fenickiego herosa wydalonego z Teb, liczy obecnie nieco ponad 13000 mieszkańców. Jednak rozmach, z jakim się rozwija świadczy o tym, jak ogromną ilość turystów jest w stanie przyjąć w sezonie. Nawet teraz było ich sporo.

Na pierwszym zdjęciu taki ciekawy kompleks hotelowy:



 Najciekawsza część Budvy to Stare Miasto położone na cyplu wcinającym się w Adriatyk. 









Na ostatnim zdjęciu ławka π :)

Nad Starówką góruje Cytadela, zachowały się duże fragmenty murów obronnych, cztery zabytkowe świątynie oraz wiele urokliwych budynków pośród wąskich uliczek i placów.


 

A najchętniej przewodnicy organizują zbiórki przy ogromnym dzwonie Wikingów.

Po drodze do hotelu na nocleg mijaliśmy bardzo ciekawe miejsce o nazwie Święty Stefan. Jest to miasteczko na niewielkiej wysepce, które powstało w XV wieku. W latach pięćdziesiątych XX wieku stanowiło ono centrum odwiedzane chętnie przez gwiazdy Hollywoodu. Po rozpadzie Jugosławii, a potem odłączeniu Czarnogóry od Serbii, władze nieopatrznie wydzierżawiły wyspę greckiemu potentatowi na 30, a może nawet 42 lata. Ten zaś, nie uzyskawszy zgody na totalną przebudowę wyspy obraził się i zamknął miasteczko na cztery spusty. I tak sobie stoi zamknięte i opuszczone...

 

Na zakończenie bałkańskiej przygody spędziliśmy dzień na rejsie po Zatoce Kotorskiej. Autokar podwiózł nas do portu Tivat, gdzie przesiedliśmy się na statek Anita i popłynęliśmy w rejs. 

Tivat leży w centralnej części Zatoki Kotorskiej. Poza portem, głównie jachtowym Porto Montenegro, znajduje się tutaj także lotnisko. 




Tivat to przede wszystkim miejscowość wypoczynkowa dynamicznie rozwijająca swoje atrakcje turystyczne. Jeśli ma się więcej czasu warto zajrzeć do miejscowego Ogrodu Botanicznego.


 
 
 
 


A tu już płyniemy :) 




Podczas naszego rejsu po Zatoce Kotorskiej pierwszy przystanek to nadmorska miejscowość Herceg Novi zwana miastem kwiatów lub miastem schodów. Kwiaty już niestety przekwitły, zwłaszcza że sucho, ale schodów było sporo.















Po powrocie na stateczek podano nam obiad. Większość zamówiła rybę z dodatkami.

W trakcie kolejnego odcinka rejsu nastąpił abordaż i lwia część wycieczkowiczów przesiadła się na motorówkę i popłynęliśmy do Błękitnej Groty w zatoce. Tam odważni mogli nawet popływać.


 




A to nasz kapitan!

 


Następnie motorówka podwiozła nas do jednej z najpiękniejszych plaż Czarnogorskiej Riwiery Žanjica Beach. Pyszna kawa mrożona i spacer po eleganckich zakątkach Hotelu Ribarsko Selo dodał nam energii w tym upalnym dniu. 









Potem już powrót stateczkiem do Tivatu, 






a następnie do naszego hotelu w Čanj.

Kolejny, ostatni już dzień w Czarnogórze to pożegnanie z tym maleńkim państwem. Na szczęście wylot do Katowic był zaplanowany na godziny wieczorne, więc można było spędzić kilka godzin na wspomnianej Perłowej Plaży.




A Czarnogórze jest czego zazdrościć. Na niewielkim terenie, porównywalnym z wielkością naszego województwa lubuskiego, a nawet śląskiego, znajduje się wszystko, co niezbędne dla turystów. Można przykładowo przyjechać w maju i kąpać się w Adriatyku, a potem wsiąść do pociągu w Barze i pojechać na narty do Kolašina, gdzie będzie jeszcze leżał śnieg.  

I jeszcze na spółkę z Albanią ogromne jezioro Szkoderskie mają :)


Czarnogóra to naprawdę raj na Ziemi.

 

Początek formularza

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz