Albania była dla mnie zawsze
krajem bardzo tajemniczym. Ciężko było zrozumieć nawet takim jak ja, urodzonym
w systemie socjalistycznym, że może być tak bardzo inaczej. Totalna równość,
mundurki, urawniłowka w pensjach, zakładanie rodziny dosłownie „na komendę” i
to wszystko w środku Europy. Pamiętam, że niektórzy moi nauczyciele z tamtych
czasów mówili o tym z zachwytem nawet…
Oczywiście od tamtych czasów
wiele się zmieniło, zwłaszcza po 1985 roku, kiedy to zmarł albański dyktator
Enver Hodża, ale nadal istniała niepewność, czy aby na pewno turysta jest tam
dobrze przyjmowany. Najpierw Polacy zaczęli jeździć do Albanii na wypoczynek
nad morzem, zaś nieco później pojawiły się w ofercie trasy objazdowe. Jako
stali już klienci Rainbowa wybraliśmy ośmiodniową trasę o romantycznej moim
zdaniem nazwie „W Krainie Orłów”. Wycieczka miała swój początek i koniec na
greckiej wyspie Korfu, gdyż tam zlokalizowane jest lotnisko o wyższym niż w
Albanii standardzie. W programie przewidziano też około półtora dnia pobytu na
terenie Macedonii, w rejonie jezior Ochryda i Prespa. W niniejszej relacji chcę
się podzielić wrażeniami z całej tej trasy, nie tylko z pobytu w Albanii, która
była niewątpliwie głównym celem wyprawy.
Nasz samolot linii Small Planet z
Katowic wystartował w sobotę o 2:45, czyli w środku nocy (!), a poranek
przywitał nas na Korfu. Pogoda w końcówce kwietnia w rejonie Wysp Jońskich nie
jest jeszcze rewelacyjna, ale było o wiele cieplej niż w tym czasie w Polsce.
Do zwiedzania w sam raz. Przejazd do naszego hotelu położonego nieopodal miasta
Korfu przeszedł bardzo sprawnie i już przed ósmą czasu lokalnego mieliśmy
pokoje, a nawet załapaliśmy się na śniadanie, którego w zasadzie w umowie nie
było. Okazuje się, że są jeszcze tacy hotelarze, którzy niekoniecznie za
wszystko każą sobie dopłacać. Oczywiście nie można tu nie wspomnieć zasług naszego polskiego przewodnika, Pana Przemka, który to wszystko wynegocjował.
Wyspa Korfu to teren bardzo
górzysty i hotele dość często usytuowane są mocno "pod górkę". Nasze transferowe
lokum było oddalone od morza pół godziny piechotą z górki, a drugie pół od
najbliższej miejscowości wypoczynkowej o nazwie Benitses.
Za to szczęśliwym trafem bardzo blisko mieliśmy do dla mnie najważniejszego miejsca na Korfu, czyli do rezydencji cesarzowej Sissi.
Za to szczęśliwym trafem bardzo blisko mieliśmy do dla mnie najważniejszego miejsca na Korfu, czyli do rezydencji cesarzowej Sissi.
W miejscu obecnej rezydencji niegdyś znajdowała
się willa Brailla, którą cesarzowa zakupiła w roku 1889. Nie była to oczywiście
pierwsza wizyta Sissi na Korfu, gdyż korzystała z dobroczynnego klimatu tej
wyspy już od 1861 roku.
Zafascynowana grecką mitologią Elżbieta przebudowała willę w neoklasycystyczny, dwupiętrowy pałac i nazwała go na cześć ulubionego bohatera Achilleionem.
Pałac otoczony jest przepięknymi ogrodami, a z tarasów rozciągają się bajeczne widoki. Szczególnie atrakcyjna jest kolumnada na najwyższym tarasie.
Zafascynowana grecką mitologią Elżbieta przebudowała willę w neoklasycystyczny, dwupiętrowy pałac i nazwała go na cześć ulubionego bohatera Achilleionem.
Pałac otoczony jest przepięknymi ogrodami, a z tarasów rozciągają się bajeczne widoki. Szczególnie atrakcyjna jest kolumnada na najwyższym tarasie.
Tak więc opłacał się nasz bardzo
wczesny lot, gdyż mieliśmy do dyspozycji praktycznie cały dzień na wyspie. Pozostała
część naszej 43 – osobowej grupy przyleciała z Warszawy w godzinach
popołudniowych i nie miała już tyle czasu do dyspozycji.
My
po południu udaliśmy się na spacer w przeciwnym kierunku, do miejscowości
Benitses.
Jest dopiero początek sezonu, więc miasteczko jeszcze jest senne i pustawe, ale widać, że ma ogromny potencjał.
W opiniach można wyczytać, że wciąż szczyci się położeniem w nieskażonej przyrodzie, plaże są czyste, a woda przejrzysta. W pełni to możemy potwierdzić. Z jednej strony Morze Jońskie, a z drugiej jeden ze szczytów Korfu –Agii Deka liczący 576 m n.p.m.
Jest dopiero początek sezonu, więc miasteczko jeszcze jest senne i pustawe, ale widać, że ma ogromny potencjał.
W opiniach można wyczytać, że wciąż szczyci się położeniem w nieskażonej przyrodzie, plaże są czyste, a woda przejrzysta. W pełni to możemy potwierdzić. Z jednej strony Morze Jońskie, a z drugiej jeden ze szczytów Korfu –Agii Deka liczący 576 m n.p.m.
Nasz
hotel Benitses Bay View położony, jak już wspomniałam na uboczu, jest wygodny, ma basen, przestronne pokoje z balkonami, a wyżywienie
też niezłe. Nie jest to może lokum z „górnej półki”, ale dla mniej wymagających, chcących się
cieszyć morzem, słońcem, zielenią, jazdą na rowerze czy spacerami – w sam raz.
Rano
pakujemy bagaże i autokarem transferowym jedziemy do portu w Kerkirze
(miejscowa nazwa głównego miasta Korfu).
Wodolotem przeprawiamy się do Sarandy, już po stronie albańskiej. Odprawa celna zarówno po stronie greckiej jak i albańskiej przeszła bezproblemowo. Trochę trzeba było poczekać, bo to przecież niedziela i Grekom zupełnie się nie spieszy:)
Wodolotem przeprawiamy się do Sarandy, już po stronie albańskiej. Odprawa celna zarówno po stronie greckiej jak i albańskiej przeszła bezproblemowo. Trochę trzeba było poczekać, bo to przecież niedziela i Grekom zupełnie się nie spieszy:)
No
i jesteśmy w Albanii!
Poznajemy naszego miejscowego pilota, który będzie towarzyszył naszemu polskiemu przewodnikowi, oraz kierowcę, który autokarem obwiezie nas po swoim kraju, a także po kawałku Macedonii. W tym momencie nie mieliśmy jeszcze świadomości, jak karkołomne będą to trasy.
Poznajemy naszego miejscowego pilota, który będzie towarzyszył naszemu polskiemu przewodnikowi, oraz kierowcę, który autokarem obwiezie nas po swoim kraju, a także po kawałku Macedonii. W tym momencie nie mieliśmy jeszcze świadomości, jak karkołomne będą to trasy.
Pierwszym
celem na naszej trasie będzie Butrint zwany Bałkańskimi Pompejami. Trzeba
bowiem wiedzieć, że burzliwe dzieje Albanii naznaczone są panowaniem na jej
terenie różnych kultur. Dokonywane są na bieżąco odkrycia archeologiczne
ujawniające budowle z czasów panowania greckiego, rzymskiego (od II wieku
p.n.e.), potem bizantyjskiego. Od I wieku trwała na tych ziemiach
chrystianizacja, która ostatecznie dokonała się w obrządku greckim. Na
przełomie VI i VII wieku napłynęli Słowianie, a w latach trzydziestych XV wieku
Albanię podbili Turcy. W tym czasie na krótko, okrzykniętemu potem bohaterem
narodowym Skanderbegowi, udało się stworzyć niezależne państwo. Pod koniec XV
wieku Turcy ponownie opanowali Albanię. W konsekwencji stopniowo tereny te
zostały zdominowane przez islam.
Tak
więc Butrint, do którego zmierzamy, odkrywa przed turystami głównie pozostałości panowania rzymskiego i
bizantyjskiego. W starożytności istniała
tu osada iliryjska według mitu założona przez uciekinierów z Troi. Osada
została potem przekształcona w grecką kolonię i miasto portowe, które z czasem
stało się ośrodkiem kultu Asklepiosa.
W II wieku p.n.e. Butrint znalazł się pod rządami rzymskimi i stał się ważnym ośrodkiem portowym. Spustoszony został w czasie wielkiej wędrówki ludów. W VI wieku powstało tutaj biskupstwo katolickie Buthrotum.
W II wieku p.n.e. Butrint znalazł się pod rządami rzymskimi i stał się ważnym ośrodkiem portowym. Spustoszony został w czasie wielkiej wędrówki ludów. W VI wieku powstało tutaj biskupstwo katolickie Buthrotum.
Obecnie
w Butrincie można zwiedzać resztki murów obronnych, starożytny amfiteatr, baptysterium,
łaźnie rzymskie oraz pozostałości czternastowiecznego zamku weneckiego.
Przemieszczamy się w kierunku północnym jadąc drogami nieco oddalonymi od wybrzeża. Mamy okazję przyglądać się codziennemu życiu Albanii.
W dzieje Albanii wpisana jest także historia Alego Paszy z Tepeleny, który na przełomie XVIII i XIX wieku skupił pod swym panowaniem południową Albanię, część Grecji oraz Macedonii. Żyjący w latach 1741 - 1822 Albańczyk pozostawał początkowo w służbie sułtańskiej. Był tureckim namiestnikiem paszałyku Janiny, lecz stopniowo starał się uwolnić spod tureckiej zależności. Ostatecznie został przez tureckie wojska pokonany i stracony.
W dzieje Albanii wpisana jest także historia Alego Paszy z Tepeleny, który na przełomie XVIII i XIX wieku skupił pod swym panowaniem południową Albanię, część Grecji oraz Macedonii. Żyjący w latach 1741 - 1822 Albańczyk pozostawał początkowo w służbie sułtańskiej. Był tureckim namiestnikiem paszałyku Janiny, lecz stopniowo starał się uwolnić spod tureckiej zależności. Ostatecznie został przez tureckie wojska pokonany i stracony.
Nasza
trasa biegła przez położoną nad malowniczą zatoką miejscowość Porto Palermo,
gdzie znajduje się jedna z twierdz Alego Paszy.
Historia warowni sięga czasów średniowiecznych, kiedy powstały tu pierwsze umocnienia. Ali Pasza kazał przebudować je w potężną cytadelę.
Na obrzeżach można także zobaczyć kościół prawosławny zbudowany dla ukochanej niewolnicy Alego Vassiliki.
Historia warowni sięga czasów średniowiecznych, kiedy powstały tu pierwsze umocnienia. Ali Pasza kazał przebudować je w potężną cytadelę.
Na obrzeżach można także zobaczyć kościół prawosławny zbudowany dla ukochanej niewolnicy Alego Vassiliki.
W
czasach Envera Hodży w twierdzy znajdował się punkt internowania rodzin
chłopskich, które naraziły się ówczesnym władzom.
Obecnie
jest to rejon, gdzie uprawia się i suszy szałwię. W to słoneczne popołudnie
zapach ziół zdawał się być dosłownie oszałamiający.
Pnąc
się w górę do twierdzy, pomiędzy cudownie pachnącą roślinnością
śródziemnomorską, myślałam o jednej z ukochanych przez mojego nieżyjącego już
Ojca i przeze mnie powieści, mianowicie tej Aleksandra Dumasa „Hrabia Monte
Christo”. Przecież jeden ze sprawców osadzenia młodego Edmunda Dantesa w
twierdzy If – Fernando Mondega był Francuzem w służbie Alego Paszy właśnie.
Niestety okazał się zdrajcą, gdyż wydał Paszę Turkom, a nawet go zamordował. Ciąg
dalszy chyba większości jest znany. A jeżeli nie, to szczerze namawiam do
poczytania.
Porto
Palermo leży w pobliżu Himary, niewielkiej albańskiej miejscowości wypoczynkowej.
Również to miejsce w pierwszym dniu maja wydaje się jeszcze ciche i spokojne, więc siadamy pod parasolami przed poleconą nam restauracją. Sałatka grecka czy może szopska (?), krewetki w wyśmienitym sosie pomidorowym, do tego świeże pieczywo - po prostu bajka!
Plaża w Himarze jest raczej wąska, żwirowa, ale woda czyściutka. Ogólnie ładne miejsce.
Również to miejsce w pierwszym dniu maja wydaje się jeszcze ciche i spokojne, więc siadamy pod parasolami przed poleconą nam restauracją. Sałatka grecka czy może szopska (?), krewetki w wyśmienitym sosie pomidorowym, do tego świeże pieczywo - po prostu bajka!
Plaża w Himarze jest raczej wąska, żwirowa, ale woda czyściutka. Ogólnie ładne miejsce.
Po
wyśmienitym posiłku jedziemy w kierunku dużego nadmorskiego miasta, do Vlory.
Przed nami trudna, kręta trasa m.in. przez
teren Parku Narodowego Llogara.
Pokonujemy przełęcz o tej samej nazwie na wysokości 1010 m n.p.m. w paśmie Gór Lungare.
Pokonujemy przełęcz o tej samej nazwie na wysokości 1010 m n.p.m. w paśmie Gór Lungare.
Jadąc
w dół, w kierunku Vlory odkrywa się przed nami panorama już nie Morza
Jońskiego, a Adriatyku. Zatoka Vlora i półwysep
Karaburun stanowią granicę między tymi morzami.
Miasto
Vlora liczące obecnie około 125 tysięcy mieszkańców jest bardzo malowniczo
położone pomiędzy Adriatykim od zachodu i wzgórzem Kuzuk-Baba od wschodu.
Jednak najistotniejszą rolę odegrało w roku 1912, kiedy stało się miejscem
spotkania albańskich działaczy narodowych, którzy proklamowali deklarację
niepodległości. Albania początkowo pozostawała pod władzą zwierzchnią Turcji i
protektoratem mocarstw europejskich, a w 1913 roku uzyskała niemal pełną
niepodległość. Czas I wojny światowej to
lata kolejnych okupacji, lecz rok 1920 przyniósł ostateczną niezależność kraju.
Nasz
hotel we Vlorze, z zewnątrz wyglądający trochę jak Formuła 1, okazał się
całkiem niezłej klasy. Mimo dość późnego przyjazdu dostaliśmy bardzo dobrą
kolację, Internet działał, były windy.
Rankiem
po śniadaniu pojechaliśmy na krótko do centrum miasta, gdzie zobaczyliśmy
przede wszystkim miejsca upamiętniające odzyskanie niepodległości w 1912 roku.
Mieliśmy okazję przyjrzeć się dość zróżnicowanej zabudowie, zarówno tej starszej, jak i tej z okresu władzy Envera Hodży, o którym napiszę nieco później.
Mieliśmy okazję przyjrzeć się dość zróżnicowanej zabudowie, zarówno tej starszej, jak i tej z okresu władzy Envera Hodży, o którym napiszę nieco później.
Meczet
z czasów Sulejmana Wspaniałego z XVI wieku, zaprojektowany przez jego słynnego
architekta Sinana.
Przed
nami kolejna przeprawa przez góry, gdyż jedziemy na wschód, w kierunku Macedonii.
Zaczynają pojawiać się charakterystyczne dla krajobrazu bunkry, które kazał budować dyktator Enver Hodża.
Zaczynają pojawiać się charakterystyczne dla krajobrazu bunkry, które kazał budować dyktator Enver Hodża.
Po
drodze odwiedzamy jeszcze liczące około 2500 lat miasto Berat.
Zanim
dotarliśmy do centrum miasta zatrzymaliśmy się na zwiedzanie twierdzy zwanej
Kaleja Berati.
Obiekt położony jest na wzgórzu, na prawym brzegu rzeki Osum, a jego początki datowane są na VII wiek p.n.e. Oczywiście był przebudowywany w różnych okresach będąc pod panowaniem Rzymu, Bizancjum i ostatecznie Alego Paszy.
Twierdza to nie tylko zamek, ale także dość dobrze zachowane miasteczko z krętymi uliczkami, domostwami i kościołami.
Obiekt położony jest na wzgórzu, na prawym brzegu rzeki Osum, a jego początki datowane są na VII wiek p.n.e. Oczywiście był przebudowywany w różnych okresach będąc pod panowaniem Rzymu, Bizancjum i ostatecznie Alego Paszy.
Twierdza to nie tylko zamek, ale także dość dobrze zachowane miasteczko z krętymi uliczkami, domostwami i kościołami.
Najważniejsza jest tutaj cerkiew Zaśnięcia
Najświętszej Marii Panny, w obrębie której znajduje się muzeum Onufriego.
Onufri, żyjący w XVI wieku twórca ikon był nowatorem w swojej dziedzinie. Odszedł od tradycji bizantyjskiej i wprowadził do swojego malarstwa elementy życia codziennego, większą dynamikę, a będąca jego mieszanką czerwień na obrazach jest nie do podrobienia. Nawet jego syn Nikolla nie był w stanie jej odtworzyć.
Onufri, żyjący w XVI wieku twórca ikon był nowatorem w swojej dziedzinie. Odszedł od tradycji bizantyjskiej i wprowadził do swojego malarstwa elementy życia codziennego, większą dynamikę, a będąca jego mieszanką czerwień na obrazach jest nie do podrobienia. Nawet jego syn Nikolla nie był w stanie jej odtworzyć.
Obecnie
w twierdzy Berati można kupić wiele regionalnych produktów. Są rękodzieła, zwłaszcza
szydełkowe, domowej roboty przetwory, takie jak miody czy powidła. Wszystko
wygląda bardzo malowniczo.
Współczesne miasto Berat zwane jest często Miastem Tysiąca Okien. Rzeczywiście już pierwszy
rzut oka potwierdził tę nazwę.
Było
trochę czasu na pospacerowanie po mieście,
zjedzenie tradycyjnego w Albanii byrka.
Jest to rodzaj rogala z zapieczonym w środku mięsem, serem lub warzywami. Szybka kawa i jedziemy dalej, w kierunku Macedonii.
zjedzenie tradycyjnego w Albanii byrka.
Jest to rodzaj rogala z zapieczonym w środku mięsem, serem lub warzywami. Szybka kawa i jedziemy dalej, w kierunku Macedonii.
Jest okazja przyjrzeć się słynnemu, pamiętającemu
czasy rzymskie, szlakowi komunikacyjnemu Via Egnatia. Przebiegał on od
Dyrrachium nad Adriatykiem (dzisiejszy Durres, który również mamy w planie
odwiedzić) przez Egnatię (obecnie Saloniki) do Bizancjum (aktualnie Stambuł). Droga ta stanowiła zamorskie przedłużenie Via Appia. Duża część
szlaku biegnie bardzo malowniczą doliną rzeki Shkumbin. Mijamy także dobrze zachowane potężne wiadukty.
Na
granicy albańsko - macedońskiej straciliśmy nieco czasu, gdyż procedury odprawy
są dość skomplikowane. Sprawdzanie dokumentów, skanowanie całego autokaru
musiało trochę potrwać. Na szczęście obyło się bez przeglądu bagaży.
W
drodze do położonej nad jeziorem o tej samej nazwie Ochrydy mogliśmy przyjrzeć
się bardzo kontrastującej z sobą zabudowie macedońskiej. Sporo domów popadło w
całkowitą ruinę, ale jest też wiele nowych w stylu bardzo nowoczesnym.
Hotel w Ochrydzie pochodzi zdecydowanie z czasów byłej Jugosławii, ale widać właściciele starają się, aby było także urokliwie. Spędzimy tutaj dwie noce. Mamy balkon z widokiem na jezioro, lecz zimne noce nie pozwalają za bardzo na wieczorny relaks na powietrzu.
Hotel w Ochrydzie pochodzi zdecydowanie z czasów byłej Jugosławii, ale widać właściciele starają się, aby było także urokliwie. Spędzimy tutaj dwie noce. Mamy balkon z widokiem na jezioro, lecz zimne noce nie pozwalają za bardzo na wieczorny relaks na powietrzu.
Kolejny dzień
poświęcamy na zwiedzanie Macedonii.
Po drodze słuchamy informacji o św. Klemensie, patronie Ochrydy.
Najpierw ochrydzkie Stare Miasto, gdzie oglądamy tradycyjne pomieszanie dawnych kultur.
Jeszcze na chodzie nasz poczciwy "maluch" :)
Największy rozwój Ochrydy miał miejsce od VII w. Wtedy wybudowano najpiękniejsze monastyry, kościoły, cerkwie i kapliczki, których większość przetrwała do dzisiaj.
Wspomniany św. Klemens Ochrydzki, uczeń Cyryla i Metodego, twórca cyrylicy nazwał ten alfabet na cześć swojego mistrza. Jego długoletni pobyt w mieście oraz aktywna działalność edukacyjna i tłumaczeniowa stały się fundamentem pod założenie pierwszego Słowiańskiego Uniwersytetu w Ochrydzie.
Po drodze słuchamy informacji o św. Klemensie, patronie Ochrydy.
Najpierw ochrydzkie Stare Miasto, gdzie oglądamy tradycyjne pomieszanie dawnych kultur.
Jeszcze na chodzie nasz poczciwy "maluch" :)
Największy rozwój Ochrydy miał miejsce od VII w. Wtedy wybudowano najpiękniejsze monastyry, kościoły, cerkwie i kapliczki, których większość przetrwała do dzisiaj.
Wspomniany św. Klemens Ochrydzki, uczeń Cyryla i Metodego, twórca cyrylicy nazwał ten alfabet na cześć swojego mistrza. Jego długoletni pobyt w mieście oraz aktywna działalność edukacyjna i tłumaczeniowa stały się fundamentem pod założenie pierwszego Słowiańskiego Uniwersytetu w Ochrydzie.
Św. Klemens z Ochrydy założył tu także kilka cerkwi, w tym św.
Pantelejmona, która po niedawnej renowacji, stanowi największą atrakcję
turystyczną miasta. Pewne zaniepokojenie budzi plan budowy kompleksu
uniwersyteckiego na wzgórzu ponad zabytkową częścią miasta, prawie na terenie cennych
wykopalisk archeologicznych. W sumie moim zdaniem źle to nie wygląda.
W Ochrydzie mieści się także największy zabytek Macedonii, cerkiew
św. Zofii z XI w. Wewnątrz cerkwi zachowały się średniowieczne freski.
Spacer po Starym Mieście kończymy zwiedzając pozostałości teatru z
czasów rzymskich.
A teraz już tętniące życiem, gwarne centrum współczesnej Ochrydy.
A teraz już tętniące życiem, gwarne centrum współczesnej Ochrydy.
Miasto słynie z produkcji i sprzedaży pereł. Nie są to wprawdzie perły naturalne, lecz także nie należą do najtańszych i wyglądają bardzo efektownie. Perły ochrydzkie wytwarzane są z ości ryb – Plasica – żyjących w Jeziorze Ochrydzkim, a sposób ich tworzenia jest okryty tajemnicą. W każdym razie, co najmniej co drugi sklep przy głównej ulicy w Ochrydzie, to jubiler.
Tradycyjnie turyści dotykają palucha św. Klemensa na szczęście. Pamiętam, że w chorwackim Splicie podobnie czyni się przy pomniku św. Dujama. Taka bałkańska tradycja widać :)
W Macedonii mamy w planie jeszcze jedno miasto o
bogatej przeszłości – Bitolę. Po drodze mijamy Jezioro Prespa, najwyżej
położone w Macedonii, na wysokości blisko tysiąca m n.p.m.
Pogoda trochę się psuła, więc zdjęcia wyszły nieciekawe. Ale okolica ciekawa:)
2 kilometry na południe od Bitoli znajdują się pozostałości greckiego miasta Heraclea Lyncestis, rządzonego później przez Rzymian, a następnie przejętego przez Bizancjum. Założone zostało przez Filipa II Macedońskiego, ojca Aleksandra Wielkiego w VI wieku p.n.e.
Pogoda trochę się psuła, więc zdjęcia wyszły nieciekawe. Ale okolica ciekawa:)
2 kilometry na południe od Bitoli znajdują się pozostałości greckiego miasta Heraclea Lyncestis, rządzonego później przez Rzymian, a następnie przejętego przez Bizancjum. Założone zostało przez Filipa II Macedońskiego, ojca Aleksandra Wielkiego w VI wieku p.n.e.
Miasto zostało mocno zniszczone w czasie wielkiego
trzęsienia ziemi w VI wieku i od tej pory prawie zupełnie opuszczone. Obecnie
dostępne są do zwiedzania pozostałości starożytnego amfiteatru oraz ruiny
bazylik, gdzie najciekawiej prezentują się mozaiki podłogowe. Niestety nie
zawsze są odkryte dla zwiedzających. W czasie naszego zwiedzania niestety nie
były, więc zdjęcie mam „pożyczone”.
Obecna Bitola powstała jako miasto wokół opactwa ok. XI wieku. Miasto ma wciąż wiele dobrze zachowanych budynków pochodzących z różnych okresów historycznych, szczególnie jednak z osmańskiej przeszłości.
W Bitoli, w Wyższej Szkole Wojskowej pobierał nauki
sam Mustafa Kemal Atatürk (1881-1938), o którym można
powiedzieć, że zastał Turcję islamską i azjatycką, a zostawił świecką i europejską
(ciekawe co powiedziałby na aktualny kurs, jaki obiera Turcja).
Do dziś stoi jeszcze dom, gdzie mieszkała jego ukochana dziewczyna, od której ojca niestety dostał „czarną polewkę”, tak mówiąc po naszemu.
Do dziś stoi jeszcze dom, gdzie mieszkała jego ukochana dziewczyna, od której ojca niestety dostał „czarną polewkę”, tak mówiąc po naszemu.
W Bitoli zwiedzaliśmy przede wszystkim cerkiew św. Dimitrija.
Akurat trafiliśmy na zakończenie obrzędu pogrzebowego. Te kilka minut zrobiło na mnie ogromne wrażenie
Również inaczej niż u nas prezentują się nekrologi, najczęściej z kolorowymi zdjęciami.
W centrum miasta znajduje się pomnik Filipa Macedońskiego, wieża zegarowa z czasów osmańskich, meczety, budynki z czasów jugosłowiańskich, a nawet pomnik Josipa Broz Tito.
Akurat trafiliśmy na zakończenie obrzędu pogrzebowego. Te kilka minut zrobiło na mnie ogromne wrażenie
Również inaczej niż u nas prezentują się nekrologi, najczęściej z kolorowymi zdjęciami.
W centrum miasta znajduje się pomnik Filipa Macedońskiego, wieża zegarowa z czasów osmańskich, meczety, budynki z czasów jugosłowiańskich, a nawet pomnik Josipa Broz Tito.
Ktoś był bardzo niezdecydowany chyba...
Wracamy na kolację do naszego hotelu w Ochrydzie, a rano ponownie kierunek Albania.
Wracamy na kolację do naszego hotelu w Ochrydzie, a rano ponownie kierunek Albania.
Pierwsza część trasy biegnie znowu szlakiem
dawnej Via Egnatia, potem kierujemy się na północ, do Tirany.
Zbliżając się do Tirany widzimy coraz więcej
pozostałości po reżimie Envera Hodży, a więc wyglądające jak grzyby bunkry na
zboczach gór, czy dziś nieczynne, niegdyś wielkie, zakłady przemysłowe.
Podczas przerwy na posiłek można było zamówić takie oto danie z baraniny:
Najwyższy czas wspomnieć nieco o tych kilkudziesięciu latach po II wojnie światowej, które zawróciły niepodległą Albanię z drogi normalnego rozwoju. Po uzyskaniu tejże niepodległości w 1912 roku, a potem pełnej niezależności w 1920 roku, Albanii najpierw przewodził liberalny rząd, a na jego czele prawosławny biskup albańskiej diaspory w Bostonie Fan Stilian Noli, później od 1924 roku dyktator Ahmed Ben Zogu (początkowo jako prezydent, a potem król Zogu I).
Najwyższy czas wspomnieć nieco o tych kilkudziesięciu latach po II wojnie światowej, które zawróciły niepodległą Albanię z drogi normalnego rozwoju. Po uzyskaniu tejże niepodległości w 1912 roku, a potem pełnej niezależności w 1920 roku, Albanii najpierw przewodził liberalny rząd, a na jego czele prawosławny biskup albańskiej diaspory w Bostonie Fan Stilian Noli, później od 1924 roku dyktator Ahmed Ben Zogu (początkowo jako prezydent, a potem król Zogu I).
W 1939 roku król został obalony, a Albania
zajęta przez Włochy. Po jej kapitulacji nastąpiła okupacja niemiecka. Już w tym
czasie na obszarze Albanii rozwinął się silny ruch komunistycznego oporu. Po
ustąpieniu Niemców władzę objęła komunistyczna Albańska Partia Pracy. W tym
czasie część jej działaczy opowiadała się za przyłączeniem do powstającej
Jugosławii, a część, pod kierownictwem Envera Hodży, była temu przeciwna. Hodża
zacieśnił więc stosunki z ZSRR i z pomocą tego państwa wprowadził dyktaturę
typu stalinowskiego. Społeczeństwo zostało poddane sięgającej absurdu
propagandzie i masowemu terrorowi, który trwał praktycznie do śmierci dyktatora
w 1985 roku. Zamiarem Envera Hodży było stworzenie państwa ateistycznego, samowystarczalnego
w zakresie zaspokojenia potrzeb sprowadzonych do niezbędnego minimum. Tirana
jest jeszcze mocno naznaczona pozostałościami reżimu Hodży. Aczkolwiek on sam
nie żył tak skromnie, jak jego „poddani”.
Kolejne lata w historii Albanii też nie były
łatwe. Wprawdzie Albańska Partia Pracy szybko liberalizowała represyjną
politykę wewnętrzną, lecz katastrofalna sytuacja gospodarcza pod koniec lat
osiemdziesiątych pociągnęła za sobą falę manifestacji antyrządowych.
W 1990 roku kilka tysięcy Albańczyków opuściło
kraj chroniąc się w zagranicznych ambasadach. Ostatecznie w 1992 roku odbyły
się wolne wybory, w których wygrała opozycja demokratyczna. Rozpoczęła szeroko
zakrojoną akcję dekomunizacyjną, która niestety umożliwiła wąskiej grupie
kombinatorów perfidnie wykorzystać Albańczyków. Założono oszukańcze kasy
oszczędnościowe, które wabiły korzystnym oprocentowaniem, po czym ogłosiły
bankructwo. Zwolennicy dawnego porządku obwiniali nowe władze i w kolejnych
wyborach ster przejęła partia postkomunistyczna.
Nadal nie ma pełnej stabilizacji. Wprawdzie
powolnej poprawie sytuacji ekonomicznej sprzyja pomoc zagraniczna i napływ
oszczędności Albańczyków pracujących za granicą, jednak wciąż brakuje pełnego
porozumienia w wielu sprawach. W kwietniu br. parlament nie był w stanie wybrać
w pierwszej turze nowego prezydenta. Życie polityczne charakteryzuje się silną
nieufnością przeciwstawnych partii, wzajemnie oskarżających się o korupcję.
Wyniki wyborów z reguły są podważane przez przegranych, którzy wyprowadzają
swoich zwolenników na ulice. Aktualnie Albania stoi przed kolejnymi wyborami
parlamentarnymi i osobiście byliśmy świadkami przygotowań opozycji do
protestów. Skąd my to znamy…
Wjeżdżamy do Tirany
Wjeżdżamy do Tirany
Dobrze zabezpieczona ambasada amerykańska
Budowa nowego stadionu; w tle Hotel Sheraton
Budynki uniwersyteckie
Parlament i zamieszanie w jego okolicy
Skwer w centrum Tirany z pamiątkowymi bunkrami i pozostałością muru berlińskiego
Niedokończone mauzoleum dla Envera Hodży i jego dawny dom mieszkalny
Dawny hotel dla prominentów, obecnie w ruinie
Spacer po centrum Tirany
Skanderbeg też musi być :)
Oszołomieni oglądanymi w Tiranie kontrastami jedziemy na północ, do Kruje.
Na
obrzeżach stolicy żegna nas Matka Teresa, urodzona w Skopje Albanka.
Albania na pewno nie jest już ateistyczna. Świadczą też o tym budowane nowe kościoły i meczety też.
Albania na pewno nie jest już ateistyczna. Świadczą też o tym budowane nowe kościoły i meczety też.
Droga do
Kruje prowadzi znowu krętymi drogami, gdyż współczesne miasto zostało założone
na zboczu wzgórza. Początki miejscowości sięgają wprawdzie III wieku p.n.e.
lecz pierwsze wzmianki o obecnej siedzibie pochodzą z wieku IX.
Kruje
nazywane jest albańskim Krakowem. Myślę, że z dwóch powodów. Przede wszystkim
jest to miasto królewskie. Na przełomie XII i XIII wieku miasto było stolicą
pierwszego księstwa albańskiego o nazwie Arberia. Z kolei, gdy w latach
trzydziestych XV wieku Turcy podbili Albanię, przeciwstawił im się Skanderbeg,
pod którego wodzą wybuchło powstanie. Skanderbegowi, jak wiadomo, udało się na
krótko stworzyć niezależne państwo, a Kruje uczynił swoją siedzibą.
Warto
także wspomnieć, że wiele lat później, w 1928 roku również w Kruje odbyła się
koronacja Ahmeda Zogu na króla Albanii.
Drugi zaś
powód określenia Kruje albańskim Krakowem to legenda, która bardzo przypomina
historię smoka wawelskiego. Pozwolę sobie króciutko ją opowiedzieć.
Dawno
temu zamieszkujący miasto książę i jego poddani terroryzowani byli przez demona
czy też smoka Kulshedra, zamieszkującego pobliską jaskinię. Aby obłaskawić bestię
co jakiś czas losowano osobę, która składana była smokowi w ofierze.
Równocześnie wielu śmiałków próbowało pokonać tyrana, lecz bezskutecznie.
Horror
trwał wiele lat, aż pewnego razu w mieście pojawił się wędrowiec z białą brodą
i gałązką cyprysową na głowie. Uważa się, że był to pierwszy derwisz wyznawców bektaszyzmu
– Sari Salltek. Podobno miał być uczniem samego założyciela tego odłamu islamu,
Hadżdżiego Bektasza Waliego.
Sari
Salltek dowiedziawszy się o problemie mieszkańców Kruje postanowił im pomóc.
Idąc do jaskini spotkał po drodze płaczącą córkę samego księcia i razem poszli do
Kulshedry. Jaskinie otaczało bardzo gorące i suche powietrze od wyziewów smoka.
Dziewczyna była bardzo spragniona, więc derwisz w cudowny sposób odnalazł
podziemne źródło, które wytrysnęło na zewnątrz. Smok próbował zabić przybyszów
ziejąc ogniem, lecz tryskająca woda nie dopuszczała do nich płomieni. Derwisz
wykorzystał stosowny moment i zabił smoka odcinając my wszystkie głowy. Odciął potem smocze języki i zaniósł je
władcy. Ten, uszczęśliwiony, chciał oddać mu swoją córkę za żonę. Derwisz nie przyjął tego daru ani żadnych
skarbów. Poprosił tylko o możliwość zamieszkania w jaskini i o pożywienie.
W każdym
razie w obrębie murów twierdzy Kruje znajduje się mały klasztor bektaszytów, a
wyznawcy tego odłamu islamu w Albanii wciąż istnieją.
Taką piękną parę spotkaliśmy :)
Wspinając
się po bardzo śliskiej, kamienistej drodze prowadzącej do zamku...
...przechodzimy
przez zabytkowy drewniany turecki bazar. Pełno tu kramów z lokalnymi
pamiątkami. Bazar niegdyś rozciągał się do samego zamku i liczył 150 sklepów.
Dziś zostało ich już tylko ok. 30. Niektórzy narzekali na nachalność sprzedawców
zachęcających do zakupów. Widać nigdy nie byli w Egipcie…
Zamek Skanderbega, gdzie mieści się jego muzeum trochę rozczarowuje.
Gołym okiem widać, że to niedawno odbudowany gmach, w mocno socjalistycznym
stylu.
Taka też jest cała wystawa wewnątrz, na czele której jawi się gipsowa
podobizna Skanderbega z całą jego drużyną.
Zgromadzono tu wiele zabytków związanych
z historią regionu i z samym bohaterem, m.in.: oryginalne dokumenty
i bibliografie, mapy, ciekawe reprodukcje przedstawiające życie ludzi
w XV w., mozaiki i ikony, ceramikę, dzwony z okresu antytureckiego,
posągi oraz meble związane ze Skanderbegiem. Warto zwrócić uwagę również
na bibliotekę i na wystawy poświęcone czasom osmańskim oraz powstaniu antytureckiemu.
Mam jednak wrażenie, że nie wszystkie eksponaty były tak stare, za jakie się
podają. Ale ja w Luwrze też miałam podobne wątpliwości…
Ciekawszym dla mnie miejscem było znajdujące się w obrębie murów Muzeum
Etnograficzne. W zaledwie kilku pokojach zebrano przedmioty obrazujące
rzemiosło i warunki życia w Albanii na przestrzeni ostatnich 300 lat.
W panoramę
Kruje wpisane są dwa potężne, niedokończone wieżowce. Nie wiadomo do kogo
należą i co dalej z tym będzie. Trochę to głupio wygląda.
Na nocleg
wracamy do Tirany. A to nasz hotel. Niestety bez windy…
Nasza
pętla po Albanii będzie się powoli zamykać. Kolejnego dnia wracamy na wybrzeże
Adriatyku do Durresu, jednego z największych portów nad tym morzem i moim
zdaniem najbardziej rozwiniętej miejscowości wypoczynkowej w Albanii. Miasto
momentami przypomina zachodnioeuropejskie śródziemnomorskie kurorty.
Jednak z
drugiej strony wydaje się być ściśnięte do granic wytrzymałości i mocno jeszcze zaniedbane.
Zwłaszcza
ciągnące się kilometrami wybrzeże jest zabudowane bardzo chaotycznie. Stare,
rozwalające się zabudowania, czy też pokomunistyczne bloki przeplatają się z
hotelami już gotowymi na przyjmowanie turystów, oraz z tymi dopiero przez
deweloperów stawianymi.
W dodatku tragiczne wrażenie robią palmy, dotknięte
jakąś zarazą. Płakać się chce, gdy widzi się je, kiedyś takie ogromne i
zielone, a teraz stoją tylko wysuszone kikuty.
Durres to
starożytne rzymskie Dyrrachium. Z tej dawnej świetności miasta pozostał przede
wszystkim amfiteatr największy na Bałkanach oraz resztki murów obronnych.
Jednak
nadmorskim miastem początkowym starożytnej Via Egnatia była, słynąca zwłaszcza
z targu niewolników, Apollonia. Obecne tereny odsłonięte przez archeologów są
już mocno oddalone od morza.
W
pierwszej kolejności mogliśmy obejrzeć pozostałości budynków z czasów
bizantyjskich.
Taką piękną parę spotkaliśmy :)
Następnie
przeszliśmy do obiektów z czasów rzymskich.
Piękna
pogoda zachęcała do spacerów między romantycznymi ruinami.
I dalej
jedziemy na południe mijając Tepelenę, gdzie urodził się wspominany już
niejednokrotnie Ali Pasza. Mamy okazję zrobić zdjęcie pomnika, zerknąć na mury
obronne i dalej w drogę.
Wciąż po
drodze mijamy dobrze zachowane bunkry z czasów Hodży.
Nawet niektóre wystawione są na sprzedaż.
Po
południu przed nami ukazuje się Gjirokaster – Miasto Srebrnych Dachów. Określenie to bierze się stąd, że większość
domów (dąży się, aby wszystkie na starówce się dostosowały) pokryta jest
szarymi łupkami. Zwłaszcza po deszczu dachy domów błyszczą jak srebro.
Szczególnie
piękna panorama rozciąga się ze wzgórza, na którym króluje średniowieczna
twierdza rozbudowana przez Turków osmańskich.
Przez lata w podziemiach twierdzy
funkcjonował areszt dla więźniów politycznych...
Czołg Fiata
Uliczki
starego miasta są bardzo strome, dlatego też często miasto nazwane jest
„Miastem Tysiąca Schodów”. Tutaj, podobnie jak w Kruje, zlokalizowanych jest
mnóstwo sklepików oferujących rękodzieła, modele bunkrów, regionalne lalki,
koronki, biżuterię i temu podobne.
Należy
także wspomnieć, że było to rodzinne miasto Envera Hodży.
Z
twierdzy rozciąga się nie tylko piękny widok na samo miasto, lecz także na
okoliczne góry, które równie pięknie błyszczą w zachodzącym słońcu.
Potem już
powrót do znanej nam portowej Sarandy.
Tego dnia
czekało nas jeszcze jedno fajne przeżycie, mianowicie regionalny wieczór
albański. Pojechaliśmy do wysoko
położonej stylowej restauracji, gdzie czekał zespół folklorystyczny, regionalne
wino i przekąski.
Zespół
specjalizował się w charakterystycznym dla Bałkanów śpiewie izopolifonicznym.
Pokrótce można powiedzieć, że cechą charakterystyczną tego śpiewu jest
towarzyszenie soliście przez chórki, które śpiewnie „ciągną” samogłoski „e” i
„y”. Ale to trzeba słyszeć, aby pojąć o co chodzi.
Zespół
wykonywał także tradycyjne ludowe pieśni i tańce albańskie.
Nie
zabrakło też czegoś na nutę słowiańską.
W
znakomitych humorach wracaliśmy do hotelu nie przejmując się, że znowu nie ma
windy:(
Mam
wrażenie, że byliśmy pierwszymi w tym sezonie gośćmi naszego, dopiero co
wyremontowanego, hotelu. Brakowało trochę wyposażenia, obsługa jakby była
pierwszy raz w pracy, a najgorsze, że rano nie było do śniadania ani kawy ani
herbaty. Po godzinie perswazji udało się je w końcu wynegocjować.
Nasz
hotel usytuowany był w wypoczynkowej części Sarandy, ale momentami miało się
wrażenie, że mieszkamy na budowie.
Zresztą poza dwoma marketami spożywczymi w
okolicy były wyłącznie sklepy budowlane i kilka knajpek.
W sklepie była nawet polska czekolada :) Trochę spóźnina okazja, ale jednak!
Radzę więc dobrze
sprawdzić hotel, zanim ktoś wybierze się na wypoczynek do Sarandy!
Ale ładne hotele też tu są :)
Późnym
przedpołudniem jedziemy do portu...
...i znanym już wodolotem płyniemy na Korfu.
Kilka godzin spędzimy w stolicy wyspy.
Mieliśmy
okazję być w Starym Porcie, zobaczyć pałac św. Michała, podziwiać zabudowę
Starego Miasta, zrobić ostatnie zakupy, napić się greckiej kawy.
W drodze
do znanego nam już hotelu w okolicy Benitses zatrzymujemy się jeszcze na
półwyspie Kanoni, gdzie możemy oglądać słynną Mysią Wyspę.
Tutaj też
kończy się pas startowy lotniska w Korfu. W razie czego zamiast lądowania –
wodowanie…
W hotelu
był jeszcze czas na kąpiel w basenie (dla odważnych, bo woda jednak była
jeszcze chłodna) lub leniwe leżakowanie.
Nazajutrz
po śniadaniu i ostatniej kawie...
...transfer na lotnisko i….
…lecimy!
Dzięki za ten wpis. W tym roku już za późno, ale w przyszłym muszę rozważyć te kierunki...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogłam pomóc :)
OdpowiedzUsuń