W listopadzie ubiegłego roku skorzystaliśmy z oferty sieci
hoteli SPA Geovita i spędziliśmy uroczy tydzień w Krynicy Zdroju. Uzyskaliśmy
wtedy prawo do rabatu przy kolejnych pobytach w hotelach tej sieci. Planując
więc letni wypad do Zakopanego, zarezerwowaliśmy pokoje w Geovicie właśnie. I tak na przełomie lipca i sierpnia
zamieszkaliśmy z córką i wnuczkami w bardzo wygodnym apartamencie na drugim piętrze. Z okna rozciągał się
przepiękny widok na wizytówkę Zakopanego, czyli nasz poczciwy Giewont.
Geovita
jest oddalona od centrum kilka minut piechotą, lecz jej usytuowanie na zboczu
Antałówki powoduje, że jest tutaj nad wyraz spokojnie.
Pokój zabaw w Geovicie :)
Nawet jeleń nie bał się podchodzić pod nasze okna. Najbardziej lubił być częstowany jabłkami.
Nawet jeleń nie bał się podchodzić pod nasze okna. Najbardziej lubił być częstowany jabłkami.
Z kuchni
w Geovicie też byliśmy bardzo zadowoleni. Śniadania w formie bufetu były bardzo
urozmaicone, a obiady były takie normalne, domowe, więc dzieciom smakowało
prawie wszystko.
Wprawdzie zakopiańska Geovita nie posiada na swoim terenie
basenu, ale do Aquaparku dosłownie „kamieniem dorzucić”, więc w razie czego
była taka możliwość, gdyby pogoda nie była odpowiednia do górskich wędrówek.
Jednak pogoda dopisała i żaden z dni pobytu nie obył się bez
wyprawy na tatrzańskie szlaki.
Pierwszy dzień wprawdzie przywitał nas deszczem, jednak nie
zrażeni pogodą, zaopatrzeni w peleryny, wybraliśmy się do Doliny Strążyskiej.
„Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje…” na pewno miejsce na
parkingu. Już pierwszego dnia dało się zauważyć, że do Zakopanego ściągnęły
masy turystów i trzeba wyruszać jak najwcześniej, aby w miarę wygodnie
podjechać pod wejścia do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Ktoś powie, że może
trzeba było korzystać z popularnych busików? Jednak po przekalkulowaniu okazuje
się, że bilety dla 5 osób w dwie strony i do tego czekanie na wolne miejsca w
busie na przepełnionych przystankach, jest pod każdym względem mniej korzystne,
niż uiszczenie opłaty parkingowej. Choć i tak tego lata nie było niższej niż 15
PLN. No i do tego wstęp do TPN. Turystyka w obrębie Zakopanego dla biednych się
nie nadaje…
No ale do rzeczy, czas popatrzeć na Dolinę Strążyską. Tutaj
niewątpliwie najpiękniej pod ścianą Giewontu. I w dodatku padać przestało!
Przejście Doliną Strążyską nie zabrało nam dużo czasu, więc
przespacerowaliśmy się jeszcze drogą pod reglami do Doliny Ku Dziurze.
Wspomniana dziura, to jaskinia, w której swego czasu ukrywał się ostatni
zakopiański zbójnik Wojtek Mateja. Chował tam też zrabowane skarby. Jednak moje
wnuczki niczego już nie znalazły…
Akurat minęła 15 i siostry odmawiały Koronkę do
Miłosierdzia. Pięknie…
Następnego dnia rozważaliśmy ewentualność jazdy kolejką
linową na Kasprowy Wierch. Jednak widok kolejki do kolejki natychmiast
zrewidował nasze plany.
Udaliśmy się więc na Kalatówki, zaglądając po drodze do
Pustelni Brata Alberta
Św. brat Albert Chmielowski - Adam Bernard Hilary Chmielowski -
urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi koło Krakowa. Jako osiemnastoletni
student Szkoły Rolniczo-Leśnej w Puławach brał udział w powstaniu styczniowym.
W przegranej bitwie pod Mełchowem został ranny, w wyniku czego amputowano mu
nogę. Po wydostaniu się z niewoli, wyjechał do Francji, gdzie rozpoczął studia
malarskie.
Po powrocie do kraju w 1874 r. tworzył dzieła, w których coraz
częściej pojawiała się tematyka religijna.
Adam Chmielowski wstąpił jezuitów, jednak po pół roku opuścił
nowicjat. Wyjechał na Podole, gdzie związał się z tercjarzami św. Franciszka. W roku 1884 wrócił do Krakowa, gdzie poświęcił się służbie bezdomnym i opuszczonym.
W 1887 r. został zakonnikiem, a rok później złożył śluby zakonne,
przyjmując imię Albert i dając początek nowej rodzinie zakonnej. Założył
zgromadzenia: Braci Albertynów (1888 r.) i Sióstr Albertynek (1891 r.), które
oparte zostały na regule św. Franciszka z Asyżu.
Brat Albert zajmował się biednymi i bezdomnymi. W Krakowie prowadził przytułek, w którym mieszkał razem
z ubogimi. Z czasem powstawały nowe ośrodki m.in. we Lwowie, Tarnowie, Zakopanem.
Beatyfikacji (1983 r. w Krakowie), jak i
kanonizacji (12 listopada 1989 r. w Rzymie) Brata Alberta, dokonał Ojciec Święty
Jan Paweł II.
Poszliśmy też do Klasztoru Albertynów na tzw. Śpiącej Górze.
A to już Kalatówki
Wracając do Kuźnic, zatrzymaliśmy się jeszcze na odpoczynek
nad górskim potokiem, jak zawsze malowniczym.
Kolejny piękny dzień to wyprawa do Doliny Kościeliskiej. Jak
zwykle wyprawiliśmy się dość wcześnie, lecz z każdą chwilą otaczało nas coraz
więcej turystów. Jak tak dalej będzie, to Tatry będą zadeptane…
Jednak jak zawsze przepiękne: Hala Pisana, widoki ze
schroniska na Ornaku, górskie potoki, kwiaty…
W drodze powrotnej kościółek w Kościelisku
W przeszłości w Zakopanem bywaliśmy dość często prowadząc
tutaj przez kilka lat kolonie i zimowiska. Tego popołudnia udało się
wygospodarować czas na mały spacer w stare kąty.
Willa Motylek, w której mieszkaliśmy z podopiecznymi:
Ktoś ma PRL-owskie tęsknoty?
Następny dzień to wielkie wyzwanie dla naszych wnuczek:
Nosal. Do tej pory mieliśmy takie raczej „lajtowe” spacery, a dziś poważna
wspinaczka. Zaprawione w bojach dziewczyny oczywiście dały radę!
Na początek ostrzeżenie:
A potem już wspinaczka na szczyt Nosala.
Zrezygnowaliśmy z zejścia do Kuźnic i powędrowaliśmy w
kierunku Polany Olczyskiej. Bardzo piękna trasa i co najważniejsze, o wiele
mniej uczęszczana.
Dla dzielnych turystek oczywiście słodka nagroda :)
Nowy dzień i nowa wyprawa, tym razem na Rusinową Polanę. Po drodze
odwiedzamy Sanktuarium Matki Boskiej Jaworzyńskiej na Wiktorówkach.
„Powstanie sanktuarium wiązane jest z osobą góralki Marysi Murzańskiej, pasterki z
Rusinowej Polany.
Na
podstawie informacji przekazanych przez 80-letniego Wojciecha Łukaszczyka, a
spisanych przez ks. Szymona Kossakiewicza, u którego pracował on jako pasterz,
wynika, że około 1860 roku dziewczynce – pasterce mającej wówczas 14 lat –
zaginęły wówczas pasące się owce (czasami mówi się też o krowach, co wydaje się bardziej
prawdopodobne, gdyż wypasem owiec zajmowali się mężczyźni, a wypas krów
powierzano dzieciom). Szukając ich w wieczornej mgle, miała dostrzec wśród
gałęzi jednego z drzew postać, którą to sama określiła jako Piękną
Panią lub Jaśniejącą
Panią. Postać obiecała jej szybkie odnalezienie zgubionych zwierząt i dała
trzy polecenia: pierwsze z nich dotyczyło opuszczenia Rusinowej Polany, bo
miały grozić jej tu duchowe niebezpieczeństwa, pozostałe dwa polecenia
dotyczyły przypominania ludziom, aby nie grzeszyli i pokutowali za winy.
Marysia zwierzęta faktycznie znalazła, a o zdarzeniu opowiedziała pasterzowi,
który na drzewie umieścił obrazek, a później zrelacjonował tę historię. Jeszcze
w latach 50. XX wieku zmurszały pień tego drzewa przetrwał przymocowany do
młodych świerków.”
Akurat była sobota, więc niemal co godzina
ślub!
Natomiast widoki na Tatry Wysokie z
Polany Rusinowej są przepiękne.
Można także udać się stąd na szczyt Gęsiej Szyi
na wysokości 1489 m, gdzie widoki są jeszcze piękniejsze. Na górę wiedzie ponad
1000 schodów, Moje towarzystwo wybrało
się tam, ja niestety skapitulowałam na dwusetnym stopniu :(
W trakcie zakopiańskiego wypoczynku
bywaliśmy także od czasu do czasu na słynnych Krupówkach. W pewien mniej
pogodny dzień wybraliśmy się nawet kolejką na Gubałówkę, przeszliśmy na Butorowy
Wierch, zjeżdżając potem kolejką krzesełkową do miasta. Miejsca były jednak tak
zatłoczone, że szkoda popsuć wspomnienia takimi obrazami.
Wniosek mamy
jeden: jak w Tatry, to poza sezonem letnim. Do zobaczenia!
Powracają wspomnienia... :)
OdpowiedzUsuńNo i te wiecznie niekończące się kolejki na Kasprowy ;)...
Kiedyś muszę odwiedzić Sanktuarium na Wiktorówkach, bo nawet nie wiedziałam, że takowe jest :-).
Ciekawy wpis. Obowiązkowe miejsce do odwiedzenia dla każdego turysty :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń