czwartek, 15 sierpnia 2024

Tunezja - wielobarwna mozaika

 

Tunezja to 51 kraj, który wpisałam na listę moich światowych podbojów. Jedna z aplikacji podróżniczych, jakiej używam obliczyła, że zwiedziłam 25% naszego globu. No to już wyczyn, zwłaszcza że połowę życia spędziłam za żelaznym murem odgradzającym naszą Ojczyznę od wolnego świata. Czy aktualnie jesteśmy wolni to sprawa do dyskusji, ale przynajmniej podróżować możemy.

Tunezja była zaplanowana już kilka lat temu, lecz wyjazdowi stanęła na przeszkodzie afera z covidową pandemią. Najpierw w ogóle nie dało się jechać, potem nawet warunek szczepienia nie dawał gwarancji spokoju, gdyż Tunezja wymyśliła sobie testy losowe. Wiemy jak mogły wyglądać wyniki, więc ryzykowanie kwarantanny przez cały pobyt nie miało sensu.

Logistycznie nasz wylot z Katowic nie był zbyt atrakcyjny pod kątem wygody, gdyż późną nocą, jeszcze 8 maja 2024 roku, musieliśmy dotrzeć na parking przy lotnisku, aby odlecieć o 2:30 kolejnego dnia. Mimo drzemki w samolocie, jednak zmęczeni lądowaliśmy o świcie na Djerbie.



Potem jechaliśmy ponad godzinę do naszego tranzytowego hotelu Castille w miejscowości Aghir, gdzie entuzjastycznie przywitał nas nasz miejscowy pilot Mohamed. Naprawdę mieliśmy wielkie szczęście, że przydzielono nam właśnie jego, gdyż okazał się niezwykłym profesjonalistą znakomicie znającym swój kraj, a do tego z ogromnym poczuciem humoru i pogodą ducha. Mohamed jest rodowitym Tunezyjczykiem, a nawet jeszcze bardziej, Berberem, a to przecież rdzenna ludność tzw. Maghrebu. Bardzo dobrze mówi po polsku, gdyż od trzydziestu lat oprowadza polskie wycieczki. A że jest równocześnie z zawodu nauczycielem, robi to bardzo dydaktycznie i z wielkim zaangażowaniem.

Po omówieniu planu naszej objazdówki zaprosił nas na śniadanie, a potem już dostaliśmy pokoje, gdzie można było odpocząć.



Wczesny przyjazd ma tę zaletę, że jest cały dzień do dowolnego wykorzystania, co też zrobiliśmy. Kilka godzin spędziliśmy więc na penetrowaniu najbliższej okolicy. Hotel Castille położony jest na południowo wschodnim wybrzeżu Djerby w rozległej strefie hotelowej. Niestety kilka ośrodków, niegdyś ekskluzywnych, aktualnie jest nieczynnych. Na niewielkim fragmencie, który prezentuje poniższy rzut wybrzeża widać aż trzy nieczynne kompleksy hotelowe.



Dotarliśmy do przylądka, gdzie znajduje się rybacki port w Aghirze, najwyraźniej specjalizujący się w poławianiu krewetek. 




Oczywiście nie można było nie usiąść w kafejce, aby napić się bardzo słodkiej cafe crème, typowej dla Tunezji. 



Mogliśmy też odwiedzić pierwsze sklepy z pamiątkami, olejkami wszelkich rodzajów, daktylami oraz innymi atrakcjami tunezyjskiej oferty handlowej i dokonać pierwszych zakupów.



Spędziliśmy też trochę czasu przy basenach naszego hotelu oraz na należącej do niego plaży. 




Hotel Castille oferuje przede wszystkim pobyty stacjonarne typu all inclusive. W ofercie majowej polskich biur podróży tygodniowy pobyt z przelotem oczywiście, można kupić już za 1,5 tys. złotych. Pobyt nad Bałtykiem byłby zdecydowanie droższy. Pokoje nie są może jakoś super urządzone, ale wyżywienie jest urozmaicone i nawet dzieci typu niejadki zawsze mogą zjeść pizzę, frytki albo jakiś makaron. W hotelu jest nawet kryty basen, a wieczorem można potańczyć.

My jednak nie z tych plażowiczów, więc kolejnego dnia skoro świt wyruszyliśmy na północ państwa. 


Pierwszym punktem naszego programu był Al-Dżamm. 





W Al-Dżamm znakomicie zachowało się zbudowane przez Rzymian Colosseum. Jest to trzecia po Rzymie i Weronie taka budowla na świecie.




 
 

W Al-Dżamm jest także wspaniale zaaranżowane Muzeum Archeologiczne, specjalizujące się w prezentowaniu zachowanych z czasów rzymskich mozaik. 

 



Zdobiły wille zamożnych obywateli rzymskich i stamtąd zostały przeniesione w oryginalnym stanie. 

 






Pozostałości dwóch willi zostały dołączone do terenu muzeum i łatwiej można sobie wyobrazić, jak te mozaiki wyglądały w oryginalnych miejscach.




Następnie pojechaliśmy do położonej nad morzem miejscowości Monastyr. Nazwa wywodzi się z czasów, gdy na terenie północnej Afryki próbowali zaaklimatyzować się chrześcijanie prawosławni.


 


W Monastyrze przede wszystkim byliśmy w Mauzoleum tunezyjskiego prezydenta Habiba Bourguiby. 


Nasz przewodnik, pamiętający tego niezwykłego polityka, mówił o jego wielkich zasługach dla Tunezji. On praktycznie zreformował życie tego państwa. Za jego czasów państwo bardzo się rozwinęło. Stawiał na powszechną naukę, ochronę zdrowia, a kobiety uzyskały równouprawnienie. 




Wszystko niestety podupadło po jego śmierci, gdy islamiści ponownie doszli do władzy. Faktycznie gołym okiem widać opuszczone, zaniedbane hotele, nieczynne sklepy czy firmy. Dzięki Bogu mają jeszcze plantacje oliwek, a w produkcji oliwy zajmują drugie miejsce na świecie. Dobił to wszystko jeszcze nieszczęsny covid. No i niestety widać, że Tunezja ma ogromny problem ze śmieciami. O ile przy lepszych hotelach jest czysto i schludnie, to kilka metrów dalej piętrzą się sterty wszelkich odpadów, a między tym mnóstwo bezpańskich kotów.

Wracając do Monastyru, zwiedziliśmy tutaj także obiekt określony jako klasztor muzułmański. Jednak miał on bardziej charakter wojskowy, o czym świadczą grube mury.





Wieczorem dotarliśmy do nadmorskiego miasta Sousse. To przeszło dwustutysięczne miasto jest dużym ośrodkiem wypoczynkowym. 





Po krótkim spacerze po miejscowej starówce zakwaterowani zostaliśmy w bardzo malowniczym hotelu Marabut. 

Hotel jest bardzo rozległy i klimatyczny, niestety czasy świetności ma dawno za sobą. Na objazdówkach jesteśmy przyzwyczajeni do różnych warunków. My śpimy tu tylko dwie noce, ale komuś kto trafi na dłużej, to współczuję. 




Następny dzień to znowu wyjazd wcześnie rano, aby uniknąć tłoku i dotrzeć na otwarcie Muzeum Narodowego Bardo w Tunisie. 

Tutaj w marcu 2015 roku nastąpił atak terrorystyczny dżihadystów na zwiedzających. W ataku zginęło także trzech Polaków. Na parterze znajduje się pamiątkowa tablica z nazwiskami zamordowanych turystów.


Nasza wycieczka w ofercie biura podróży Rainbow ma nazwę "Wielobarwna mozaika", gdyż faktycznie w Tunezji dziedzictwem narodowym są przede wszystkim te wspaniałe mozaiki powstałe za czasów rzymskich. 




W muzeum Bardo są te największe, najstarsze i najcenniejsze.




Z muzeum pojechaliśmy do niewielkiego miasteczka pod Tunisem - Sidi Bou Said, zwanego tunezyjskim Santorini. W architekturze tej miejscowości dominuje bowiem kolor niebieski. Klimatycznymi uliczkami można spacerować godzinami, jest przepięknie. 









Bardziej dokładnie zwiedziliśmy prywatną rezydencję miejscowego muftiego. Myślę, że zdjęcia oddadzą urok tego miejsca i całego miasteczka.









Natomiast dzisiejszy Tunis - stolica Tunezji, w swoich granicach zawiera oczywiście pozostałości starożytnej Kartaginy, tej od Hannibala.






Jednak śladów Fenicjan, założycieli tego miejsca, nie pozostało zbyt dużo. Dominują pozostałości z czasów panowania Rzymian. Obejrzeliśmy przede wszystkim te na wzgórzu Byrsa, gdzie także istotnym obiektem jest wybudowana przez Francuzów katedra Świętego Ludwika.






Również bardzo dobrze zachowały się termy Antoniusza Piusa z II wieku n.e. w oprawie pięknego parku.







No i bezwzględnie trzeba było zerknąć przynajmniej na centrum Tunisu. Obowiązkowo spacer główną arterią miasta, tzw. tunezyjskimi Polami Elizejskimi, gdzie trzeba chociaż zrobić zdjęcie katedry św. Wincenta (bo niestety zamknięta). 





Można także spędzić trochę czasu na typowym arabskim targowisku. 








Obejrzeliśmy oferowane tam towary, ale nie bardzo chciało nam się targować, więc na oglądaniu się skończyło.

W niedzielę nasza grupa głównie przemieszczała się na południe kraju. Nie było więc za dużo zwiedzania, gdyż do pokonania mieliśmy 300 km. Jednak w programie znalazły się bardzo istotne dla historii Tunezji miejsca. Kraj ten ma bowiem dwa duże meczety w miejscowości Kairuan. Jeden to zaadaptowana na miejsce modlitwy stara medresa, czyli szkoła koraniczna.


 



Drugi meczet to miejsce porównywalne z tym w Mekce. Tunezyjscy muzułmanie uważają, że siedem pielgrzymek do Kairuan to to samo, co jedna do Mekki. A mają o wiele bliżej.



 




W Kairuan odwiedziliśmy też sklep, którego właściciel wraz z załogą ma wyjątkowo korzystne ceny. Można było kupić tutaj wszelkiego rodzaju olejki, kremy, maseczki, przyprawy, ale także mozaiki, ceramikę, wyroby skórzane, a nawet dywany.


 





Poszliśmy także na małą rundę po miejscowej medinie. 




Szczególnie ważna była brama do niej prowadząca, gdyż zagrała w jednym z filmów o Indianie Jonsie. 


Zaś w samej medinie znajduje się ujęcie wody o rzekomo cudownych właściwościach, którą wydobywa biedny wielbłąd zaprzężony do kieratu.


 


Potem już, z małymi przerwami, jazda w dużej części przez pustynię do Tauzar, gdzie mieliśmy możliwość krótkiego spaceru po pobliskiej oazie o powierzchni ponad 11 kilometrów kwadratowych.




I znowu bardzo malowniczy hotel na nocleg :)



Kolejny dzień to znowu mozaika, lecz w tym wypadku pustynna. Jak zwykle wczesnym rankiem wyruszyliśmy, ale tym razem czekały na nas jeepy, aby nas wieźć w kierunku tunezyjskiej części Sahary. 

 

Pierwszy przystanek miał miejsce w oazie Chebika, skąd zrobiliśmy mały spacer, aby zobaczyć pustynię skalistą. 

 

Mieliśmy też okazję zejść do źródełka, dzięki któremu ta oaza powstała.




 


Potem już brawurowo, niczym w rajdzie Paryż - Dakar jechaliśmy w kierunku prawdziwej, piaszczystej Sahary. 


Podczas kilku przystanków mogliśmy zrobić zdjęcia, ale przede wszystkim podziwiać niespotykane na co dzień widoki.







Ostatnią odwiedzoną ciekawostką były pielęgnowane do dziś dekoracje do filmu Star Wars. Nie są to obiekty naturalne, ale warte zobaczenia ze względu na ich historię.



Pośród tego pleneru oczywiście założyli swoje stragany handlarze. Można zrobić sobie zdjęcie na wielbłądzie albo z liskiem pustynnym.


Był też czas na posiłek w bardzo malowniczym obiekcie.



Z kolei droga do dzisiejszego hotelu przebiegała groblą prowadząca przez niezwykłe jezioro. Chodzi o ogromne solne jezioro Wielki Szott, Szatt al-Dżarid. Jest to również największa depresja w Afryce. Ale najważniejsze, że jezioro jest wyschnięte.





Trochę roztworu solnego było, więc odważni mogli zamoczyć nogi tak dla zdrowotności. Moim zdaniem przy dzisiejszym czterdziestostopniowym upale nie było to zbyt rozsądne. Zwłaszcza, że nie było gdzie tej soli spłukać.

Jadąc poprzez jezioro widzieliśmy także miejsca, gdzie odzyskuje się sól, ale dla potrzeb przemysłowych.

 


Po południu zapaleńcy, a była ich zdecydowana większość, skorzystali z rajdu quadami, a następnie z przejażdżki na wielbłądach. Quadów nie cierpię, wielbłądem już podróżowałam, więc my wybraliśmy plażowanie przy basenie. 





Była też chwila na spacer po okolicy, czyli sennej tunezyjskiej miejscowości z jednym sklepem zaledwie...

 


Tunezję generalnie uważa się za kraj arabski. Jednak trzeba mieć świadomość, że rdzenna ludność tych ziem to Berberowie, którzy wprawdzie nieoficjalnie, ale mają swój język, alfabet, flagę i oczywiście kulturę. Berberowie byli dzisiaj naszym hasłem przewodnim.

Rano, jadąc z naszego hotelu w Duz przez obszary pustynne, mogliśmy z daleka zauważyć obozy Nomadów, którzy żyją według tej starej tradycji.



Mają też swoje charakterystyczne domostwa, które przykładowo zobaczyliśmy w miejscowości Matmata.






Oczywiście pokonani przez Arabów Berberowie przyjęli islam jako religię, tak więc w każdej wiosce prawie zawsze jest meczet, a dzięki prezydentowi Burgibie jest też szkoła i choćby niewielki szpitalik.

W społeczności wyróżnia się też pewien odłam pierwotnej ludności Tunezji, czyli Troglodyci. Ci z kolei upodobali sobie tradycję wykuwania swoich domów w skałach. Troglodyci do dziś mieszkają w okolicach Matmaty i mieliśmy okazję być zaproszeni do jednego z takich domów. 






Przemiła właścicielka poczęstowała całą grupę podpłomykami, których kawałki moczyło się w oliwie wymieszanej z miodem. Dostaliśmy też niesamowicie aromatyczną herbatę. Zielona herbata z rozmarynem, tymiankiem i miętą musi być gotowana, nie zaparzana i bardzo słodka. 

Można było też kupić miejscowe miody. Są one bardzo cenne, gdyż na tym terenie kwiatów jest niewiele i pszczołom nie jest lekko.

Księżycowy krajobraz i niesamowite domostwa Troglodytów oczywiście wykorzystał George Lucas w Gwiezdnych Wojnach. Jedno z takich domostw, które zostało dostosowane do potrzeb filmu obecnie zostało wykupione i jeszcze bardziej rozbudowane. W tym niesamowitym miejscu działa hotel.









Potem czekał nas posiłek regionalny z tradycyjnym brikiem czyli smażonym pierogiem na przystawkę. Drugie danie to oczywiście kuskus z aromatycznym sosem i dodatkiem kurczaka i warzyw.





Kolejne atrakcje to przeprawa przez góry do miejscowości Chenini. 

Po drodze krótki postój w malowniczej restauracji z pięknym widokiem oraz kolejne miasteczko makieta, pozostałość po kręceniu Star Wars :)

 











A to już docelowe Chenini, gdzie oglądamy charakterystyczne obiekty, tym razem budowane przez Berberów na potrzeby obronne przed Arabami.



Wiadomo jak to się potoczyło, a krajobraz zdecydowanie psuje wymalowany na biało meczet. Jakby nie można było zrobić go pod kolor pozostałych zabudowań.

Wytrwali uczestnicy wycieczki, przy znowu czterdziestostopniowym upale, dotarli aż do meczetu na górze.

Dołączone zdjęcia wykonał więc mój wytrwały w znoju małżonek. 




W dole miejscowości można było odpocząć w klimatycznym hoteliku. 



I wróciliśmy na Djerbę, do hotelu poznanego po przyjeździe. 

A ten ostatni dzień przed  wyjazdem do kraju zaczęliśmy od wizyty w Muzeum Tradycji i Kultury Djerby w miasteczku Guellala. 


Obiekt jest pięknie zaprojektowany z bogactwem roślinności. Rozmieszczone w dużych gablotach prezentacje pozwalają poznać tradycyjne życie mieszkańców Djerby. Niektóre zwyczaje, zwłaszcza związane z zaślubinami, są kultywowane do tej pory.







W muzeum była także ekspozycja mozaik, które również można było zakupić. 


Kilka propozycji było skierowanych do konkretnych turystów, np. kibiców piłki nożnej. Wśród emblematów klubowych Polskę reprezentowała Wisła.


Guellala jest także ośrodkiem przemysłu garncarskiego, więc koniecznie trzeba było odwiedzić manufakturę garncarską.






Kolejny punkt programu to miasteczko Erriadh, gdzie znajduje się najważniejsza synagoga w Afryce El Ghriba. Powstała w czasach, gdy zniszczona została synagoga w Jerozolimie, a Żydzi musieli szukać nowych miejsc do zamieszkania. Co roku w maju przybywają tu Żydzi z całego świata, aby uczcić wiosenne święto Lag ba-Omer i wspominać zesłanie manny z nieba. 









W Erriadh byliśmy także w zakładzie produkującym bazy do perfum. Było bardzo pachnąco.


Odwiedziliśmy także przeuroczą dzielnicę pełną fantastycznych murali. Wkomponowane były w starannie odnowioną starą zabudowę. Wszystko razem robiło ogromne wrażenie.












Trzeba także zobaczyć największe miasto Djerby, jej stolicę Houmt Souk. Przede wszystkim zrobiliśmy ostatnie zakupy na miejscowym targu, a zainteresowani mogli również kupić certyfikowane wyroby ze złota i srebra.


Po południu czekała nas jeszcze wyprawa do Explore Park, gdzie koniecznie trzeba zwiedzić muzeum sztuki islamu Lalla Hadria, oraz farmę krokodyli.













 
Muzeum faktycznie ma bardzo bogate zbiory. No a trafić na karmienie krokodyli, to też nie lada gratka.








I tak wszystko się kończy, nasza przygoda z Tunezją też. Za kilka godzin odlatujemy do kraju. Dla mnie pozostanie to kraj, który będę kojarzyć z mozaikami i jaśminem :)


Do zobaczenia.