Jak widać „dobra zmiana” w
oświacie spowodowała, że niestety odbyliśmy ostatnią w naszym przyjacielskim
zespole zagraniczną wyprawę.
Ale podróż była godna miana tej „wieńczącej
dzieło”. Została skalkulowana na 6000 kilometrów autokarem, a jechaliśmy przez
Czechy, Austrię, Włochy, Monako i Francję do Andory, a potem wracaliśmy tą samą
trasą. Ostatecznie jadąc z Andory zahaczyliśmy jeszcze o hiszpańską Katalonię.
Dzięki temu mogliśmy napawać się
dodatkowo przepięknymi widokami.
zaglądamy do kościoła św. Michała
do katedry św. Stefana
A oto książęcy pałac
A to nasz hotel B&B w Nimes
Niedzielę rozpoczynamy od przejazdu do Arles, gdzie planowany jest m.in. udział we Mszy Św.
Kolejnego dnia najwytrwalsi udali się raz jeszcze do groty na mszę, a potem już razem wyruszyliśmy w daleką drogę do zagubionego w Pirenejach Księstwa Andory.
Miastem zachwycał się także Nostredamus, który pisał, że ogrody Vence są cudem Prowansji. Faktycznie, tu nawet zwykłe klomby są niezwykłe.
28 czerwca 2017
roku wyruszyliśmy skoro świt spod kościoła św. Jadwigi w Chorzowie licząc jak
zawsze na opiekę naszej świętej Patronki.
Dłuższy postój
zaliczamy w Wiedniu. Wszyscy Wiedeń znamy z wcześniejszych tutaj odwiedzin, więc
tylko mały spacer,
zaglądamy do kościoła św. Michała
do katedry św. Stefana
jeszcze kawa, tort Sachera…
…i dalej w
drogę.
Im dalej w
kierunku Włoch, a zwłaszcza Wenecji, pogoda coraz bardziej się psuła.
W
strugach deszczu i burzy dotarliśmy do naszego hotelu Piramidi w okolicy
miejscowości Vicenza.
Rankiem, po
śniadaniu dość szybko docieramy do Francji i zaraz potem do Monako. Niestety
jazda po drogach Południowej Europy uświadomiła nam, że drogowe korki będą
mocno naszą podróż spowalniać.
Watykan jest
najmniejszym państwem na świecie, Księstwo Monako plasuje się na pozycji drugiej,
mając zaledwie 1,95 km² powierzchni. Aż dziw, że dało się wyodrębnić tutaj 5 głównych
dzielnic: Fontvieille, La Condamine, Les Moneghetti,
Monaco-Ville i Monte Carlo. Na tym niewielkim obszarze mieszka ok. 35 tys. osób
aż 119 narodowości. Tym samym Monako jest najgęściej zaludnionym państwem na
świecie.
Z parkingu ruchomymi schodami wjeżdżamy wprost do dzielnicy
Monaco-Ville. Oczywiście dech zapierają widoki górskiego krajobrazu, morza i
architektury wtopionej w tę naturalną przestrzeń.
Idziemy w kierunku Pałacu Książęcego pochodzącego z 1215 roku.
Po drodze
wchodzimy do katedry, gdzie m.in. znajdują się grobowce monakijskich władców, a
przede wszystkim interesujący turystów grobowiec księżnej Grace, tragicznie
zmarłej małżonki księcia Rainera III.
Obecnie władcą Monako jest Albert II. Należy oczywiście do rodziny
Grimaldich, która rządzi w Monako od XIII wieku.
Na pałacowym placu podziwiać
można pokaźne armaty, które kiedyś służyły obronie, a dziś są atrakcją
turystyczną.
Monako stanowi poważne centrum motoryzacji. Przecież najstarszym
wyścigiem samochodowym, organizowanym od 1911 roku jest właśnie Rajd Monte
Carlo. Będąc w Monako nie da się o tym zapomnieć.
Przemieszczamy się nabrzeżem w kierunku dzielnicy Monte Carlo.
Przyglądamy się gmachowi Opery. Akurat trwają przygotowania do
wieczornego koncertu.
Potem już „perełka” bogatego świata – słynne kasyno.
Kasyn jest w Monako oczywiście więcej i co ciekawe, mogą w nich grać
wyłącznie zagraniczni goście. Monakijczycy mają bezwzględny zakaz gry.
Do kasyna można wejść tylko w odpowiednim stroju. Szczególne kanony
dotyczą mężczyzn (marynarki, krawaty czy muszki, wizytowe buty, itd.), więc
nasi panowie, przeważnie w sandałach, nie mieli szans zagrania. Panie nie są
tak bezwzględnie lustrowane, no to weszłyśmy do holu kasyna. Nawet zrobiłyśmy
sobie zdjęcia przy zaaranżowanej „ściance”. Jednak zagrać, choćby na jednorękim
bandycie, nie zdecydowałyśmy się.
Autobusem komunikacji miejskiej wróciliśmy
na parking. Teraz pozostało jeszcze tylko znaleźć nasz hotel Kyriad w okolicy
miasteczka Saint Raphael.
Tu spędzimy dwie noce, więc rano nie musimy na
szczęście pakować bagaży. Dostaliśmy pyszną kolację, a i śniadanie było iście
królewskie.
Kolejnego dnia,
znowu w korkach, pojechaliśmy do Nicei.
Tu czekała na nas przewodniczka Polka, poślubiona szczęśliwie miejscowemu Francuzowi. Pokazała nam co najważniejsze w tej przepięknej miejscowości.
Tu czekała na nas przewodniczka Polka, poślubiona szczęśliwie miejscowemu Francuzowi. Pokazała nam co najważniejsze w tej przepięknej miejscowości.
Nicea, licząca
ok. 350 tysięcy mieszkańców jest uznana stolicą Lazurowego Wybrzeża. Jest to
miasto kosmopolityczne, gdzie na każdym kroku spotyka się ludzi z całego
świata. My spotkaliśmy np. Chinki mówiące po polsku, gdyż studiują w Krakowie
polonistykę.
Historia Nicei, jako miasta francuskiego, jest bardzo krótka. Przyłączenie nastąpiło dopiero w 1860 roku.
Historia Nicei, jako miasta francuskiego, jest bardzo krótka. Przyłączenie nastąpiło dopiero w 1860 roku.
Trzeba
koniecznie przespacerować się Promenadą Anglików, ciągnącą się aż 7 kilometrów.
W miejscu tym trwały przygotowania do upamiętnienia pierwszej rocznicy
tragicznego wydarzenia. W wyniku terrorystycznego wjazdu ciężarówką przed
rokiem, 14 lipca zginęło tutaj 87 osób. Przejmujące wrażenie robią umieszczone
w pobliskiej katedrze zdjęcia ofiar.
Na ulicy, pośród tłumu, wciąż spotyka się uzbrojonych wojskowych.
Windą pojechaliśmy także na Wzgórze Zamkowe, ulubione miejsce pobytu mieszkańców, zwłaszcza rodziców z pociechami.
Windą pojechaliśmy także na Wzgórze Zamkowe, ulubione miejsce pobytu mieszkańców, zwłaszcza rodziców z pociechami.
Pierwsze
wzmianki o tym terenie pochodzą z IV wieku p.n.e. i dotyczą greckiej osady o
nazwie Nikaia.
Z pochodzącego z
późniejszych czasów zamku niewiele już zostało, ale miejsce jest i tak urocze.
Mnóstwo zieleni, terenów spacerowych i oczywiście bezcenne widoki na promenadę
i port nicejski.
Francja to
niewątpliwie region słynący z produkcji perfum, więc wypada odwiedzić jakiegoś
ich producenta. My wybraliśmy jedną z trzech wytwórni Fragonarda zlokalizowaną
w malowniczej miejscowości Èze.
Pracownica firmy pokazała nam zakład, opowiedziała o tzw. "nosach", specjalistach od komponowania perfum, a potem zaprosiła do sklepu firmowego.Tam wąchaniu, wybieraniu i kupowaniu zdawało się nie być końca.
Pracownica firmy pokazała nam zakład, opowiedziała o tzw. "nosach", specjalistach od komponowania perfum, a potem zaprosiła do sklepu firmowego.Tam wąchaniu, wybieraniu i kupowaniu zdawało się nie być końca.
Swoją nazwę perfumeria Fragonard wzięła od
francuskiego malarza Jeana Honore’a Fragonarda,
urodzonego w XVIII w. w Grasse. W Grasse właśnie znajduje się pierwsza ich
fabryka perfum z 1782 r. Perfumy pod marką Fragonard są produkowane
nieprzerwanie od 1926 r. Dzisiaj Fragonard to nie tylko perfumeria, ale
również m.in. luksusowe dodatki toaletowe.
Wytwórnia
zlokalizowana jest poza murami średniowiecznego miasteczka, więc na krótko
odwiedziliśmy je także. Èze to w zasadzie dwa miasta leżące na trzech
poziomach. Samo miasto wygląda więc bardzo malowniczo, a widoki z tarasów
również przepiękne.
Wśród
zabytków warto odwiedzić kościół N. D. l’Assomption z XVIII wieku stojący na
ruinach wcześniejszej świątyni.
Późnym
popołudniem zawitaliśmy jeszcze do kultowej na Lazurowym Wybrzeżu miejscowości
Saint Tropez.
Nazwa kurortu pochodzi od św. Torpesa, chrześcijańskiego męczennika żyjącego za czasów Nerona,
którego ciało znaleziono w zatoce. Miejscowość generalnie jest niewielka i
liczy niespełna 6000 stałych mieszkańców, lecz w sezonie odwiedzana jest przez
miliony turystów. Wielu, tak jak my, zagląda tu nie więcej niż na parę godzin.
Saint Tropez stało się słynne za sprawą filmów.
Najpierw w związku z tytułem „I Bóg stworzył kobietę” z Brigitte Bardot w roli
głównej, a potem sławy przydała seria o żandarmach z wiodącą rolą Louisa de
Funes.
Prosto z
parkingu kroki nasze skierowaliśmy przede wszystkim do Baie des Caneberies, czyli Zatoki Milionerów i mieliśmy okazję
przejść obok słynnego posterunku żandarmerii.
W Saint Tropez
malował swoje obrazy Henri Matisse, pisał Guy de Maupassant. Letnią willę ma tu
m.in. Roman Polański, a mieli także George Michael i Michael Jackson.
Otarliśmy się więc kolejny raz o bogaty świat i
wracamy do naszego hotelu oglądając po drodze wspaniałe pejzaże Lazurowego
Wybrzeża.
Kolejny
dzień, sobota, to przejazd w kierunku Marsylii, znowu z bagażami. I znowu
korki, błądzenie po „zakazanych” dzielnicach miasta, ale w końcu pilotowani
przez taksówkę docieramy na spotkanie z przewodniczką.
Tras
zwiedzania Marsylii jest kilka, a my mamy tylko parę godzin. Wybieramy więc
jedną, niestety nie obejmującą Bazyliki Notre Dame de la Garde. Świątynię
możemy podziwiać tylko z daleka. Pchać się tam znowu w korkach nie ma sensu.
Marsylia
to stolica Delty Rodanu i graniczącej z Lazurowym Wybrzeżem Prowansji. Na
szczęście wszystkie najważniejsze atrakcje Marsylii znajdują się w okolicy
starego portu, więc nie musimy za daleko się ruszać. Tu zresztą po przejściu
naszej trasy mamy czas na posiłek. Stolik pod parasolami z widokiem na port,
dobra kawa – po prostu bajka.
Zaliczyliśmy
więc spacer po Starym Mieście,
Muzeum Historii Marsylii, gdzie zebrano przedmioty z wraków statków i miejscowych wykopalisk
Muzeum Historii Marsylii, gdzie zebrano przedmioty z wraków statków i miejscowych wykopalisk
Ogromne
wrażenie robi La Vieille Charité,
dawny przytułek i hospicjum, a dziś obiekt społeczno kulturalny.
Tylko
z daleka widać było wyspę i zamek If ze słynnym więzieniem, w którym przebywał
Edmund Dantes, poźniejszy Hrabia Monte Christo. I znowu Dumas…
W
drodze do kolejnego hotelu, tym razem B&B w Nimes, odwiedzamy jeszcze
urokliwe Aix en Provence.
Tu
z kolei urodził się, zmarł i spędził większą część życia Paul Cezanne francuski
postimpresjonista. Zwiedzać można atelier artysty oraz zobaczyć dom, w którym
się urodził.
Duże
wrażenie robi Starówka Aix, a zwłaszcza główny trakt spacerowy Cours Mirabeau.
Rozpoczyna się wielką fontanną na rondzie.
Deptak przypominał mi nieco Ramblę w Barcelonie.
Deptak przypominał mi nieco Ramblę w Barcelonie.
I jeszcze kościół oo. Oblatów
W Aix en Provence panował straszny tłok. Miało się wrażenie, że cała Marsylia przyjechała tutaj na weekend!
W Aix en Provence panował straszny tłok. Miało się wrażenie, że cała Marsylia przyjechała tutaj na weekend!
A to nasz hotel B&B w Nimes
Niedzielę rozpoczynamy od przejazdu do Arles, gdzie planowany jest m.in. udział we Mszy Św.
Arles to bardzo
stare miasto. Pierwsze wzmianki pochodzą z ok. 800 roku p.n.e. i dotyczą osady
założonej przez Ligurów. Rozkwit miasta nastąpił jednak dopiero pod panowaniem
Rzymian. Stąd pozostałości takie jak amfiteatr z areną, teatr rzymski,
czy obelisk stanowiący pozostałość po antycznym cyrku z czasów Konstantyna II.
czy obelisk stanowiący pozostałość po antycznym cyrku z czasów Konstantyna II.
Inne zabytki
pochodzą głównie ze Średniowiecza.
Należy zwłaszcza wymienić kościół (mający dawniej status katedry) św. Trophima z wspaniałą fasadą. Obiekt ten uznawany jest za najciekawszy przykład sztuki romańskiej.
Należy zwłaszcza wymienić kościół (mający dawniej status katedry) św. Trophima z wspaniałą fasadą. Obiekt ten uznawany jest za najciekawszy przykład sztuki romańskiej.
Trzeba też
wspomnieć o Alyscamps, najbardziej znanym cmentarzu średniowiecznym. Założony
został jeszcze w czasach rzymskich, lecz po chrystianizacji nadal pełnił
przypisaną mu funkcję.
W Arles mieszkał
także, tworzył i… leczył się psychiatrycznie malarz okresu impresjonistycznego
Vincent van Gogh. Urzeczony słońcem i prowansalskimi krajobrazami stworzył tu
ponad 300 swoich prac.
W tzw "żółtym domu" urządzono muzeum i tutaj także mieści się sypialnia przedstawiona na jego słynnym obrazie.
Tak oznaczone są miejsca, gdzie artysta siadał ze sztalugami
Był też czas na zakupy :)
W tzw "żółtym domu" urządzono muzeum i tutaj także mieści się sypialnia przedstawiona na jego słynnym obrazie.
Tak oznaczone są miejsca, gdzie artysta siadał ze sztalugami
Był też czas na zakupy :)
Bardzo mnie interesowały te siatki w sprzedaży. Dokładnie takie same pamiętam z dzieciństwa. Chodziło się z nimi na zakupy, zwłaszcza po chleb :)
Z Arles jedziemy na krótko do Fontvieille. To osada, której początki sięgają neolitu, a zasłynęła z budowanych tutaj pierwszych młynów do produkcji oliwy, a później wiatraków. Najsłynniejsze z nich to Sourdon, Ramet, Tissot-Avon, Ribes czy wiatrak Alfonsa Dueta.
Z Arles jedziemy na krótko do Fontvieille. To osada, której początki sięgają neolitu, a zasłynęła z budowanych tutaj pierwszych młynów do produkcji oliwy, a później wiatraków. Najsłynniejsze z nich to Sourdon, Ramet, Tissot-Avon, Ribes czy wiatrak Alfonsa Dueta.
W okolicy
wiatraku cykady dawały oszałamiający koncert.
A potem już
rzymski akwedukt Pont du Gard, a właściwie jego odcinek zachowany w dolinie
rzeki Gard.
Akwedukt powstał w I wieku p.n.e. i prowadził wodę ze źródeł w Uzès do Nimes. Łączna jego długość wynosiła około 50 km.
Akwedukt powstał w I wieku p.n.e. i prowadził wodę ze źródeł w Uzès do Nimes. Łączna jego długość wynosiła około 50 km.
Od czasów średniowiecznych akwedukt w
tym miejscu zaczął służyć jako most, dlatego pewnie nie został obrabowany z
kamienia budowlanego.
Tych wszystkich informacji można
dowiedzieć się zwiedzając wspaniale zorganizowane multimedialne muzeum w
pobliżu obiektu.
Wieczorem
pospacerowaliśmy jeszcze po Nimes oddychając atmosferą leniwego, niedzielnego
wieczoru.
W centrum miasta króluje oczywiście antyczna arena. Akurat odbywał się tam koncert.
Z Nimes związana jest też pewna ciekawostka. Otóż wielu pewnie zastanawia się, skąd na większości jeansów różnych marek widnieje napis DENIM. Otóż materiał na pierwsze jeansy miał pochodzić właśnie z Nimes. Był tu wcześniej wykorzystywany do produkcji żagli. Francuski zapis zwrotu „z Nimes” to de Nîmes, ale w tym języku nie wymawia się końcówek. W takim wypadku słyszymy de nim, co zapisano właśnie jako denim. Ciekawe, prawda?
Z Nimes związana jest też pewna ciekawostka. Otóż wielu pewnie zastanawia się, skąd na większości jeansów różnych marek widnieje napis DENIM. Otóż materiał na pierwsze jeansy miał pochodzić właśnie z Nimes. Był tu wcześniej wykorzystywany do produkcji żagli. Francuski zapis zwrotu „z Nimes” to de Nîmes, ale w tym języku nie wymawia się końcówek. W takim wypadku słyszymy de nim, co zapisano właśnie jako denim. Ciekawe, prawda?
Poniedziałkowy
poranek to znowu pakowanie i przejazd do kolejnej perełki Prowansji, do
Avignon.
Kilka lat temu,
może w trochę innym zestawieniu, byliśmy już tutaj. Wraz z mężem
zrezygnowaliśmy więc ze zwiedzania Pałacu Papieskiego oraz wejścia (teraz już
płatnego) na słynny most św. Benezeta.
Był czas na
spokojny spacer po uliczkach Starego Miasta, posłuchanie ulicznych muzyków,
zakup prezentów czy posiedzenie przy kawie na katedralnym placu.
Znowu te siatki :)
Przypadkowo znaleźliśmy kościół, gdzie znajdują się relikwie i grób św. Benezeta, patrona dwunastowiecznego mostu.
Przypadkowo znaleźliśmy kościół, gdzie znajdują się relikwie i grób św. Benezeta, patrona dwunastowiecznego mostu.
Pierwsze ślady
osadnictwa w rejonie miasta pochodzą sprzed 3500 lat. W VIII wieku p.n.e.
wzgórze Carcas było ważnym ośrodkiem handlu. Obecna zabytkowa architektura
stanowi największy w Europie średniowieczny kompleks urbanistyczny. Składa się
on z warownego miasta górnego i miasta dolnego.
Stary cmentarz
Miasto otoczone jest dwoma pasmami murów z bramami i barbakanami oraz pierścieniem wałów obronnych z wieżami.
Miasto otoczone jest dwoma pasmami murów z bramami i barbakanami oraz pierścieniem wałów obronnych z wieżami.
Obwód wewnętrzny
został wzniesiony w wieku VI, natomiast zewnętrzny powstał w XIII. Szczególnie
wart zobaczenia jest zamek obronny oraz romańsko-gotycki kościół St. Nazaire.
Jednak
najcenniejsza jest atmosfera samego miasta. Ono pulsuje życiem i gwarem, jakby czas się zatrzymał.
Niesamowite!
A tu bardzo stylowa umywalka
Dla mnie wizyta w Carcassonne była także istotna ze względu na jedną z ulubionych gier planszowych, w które gram z moimi wnukami!
Dla mnie wizyta w Carcassonne była także istotna ze względu na jedną z ulubionych gier planszowych, w które gram z moimi wnukami!
Trzeba wspomnieć,
że do tej pory pogoda była dla nas łaskawa. Wiał mistral i czasem było nawet
chłodno. Lecz w Carcassonne zrobiło się upalnie i gdy wieczorem dotarliśmy do
słynnego Sanktuarium w Lourdes było także bardzo ciepło.
Dwie noce
spędzimy w hoteliku typowym dla pielgrzymów. Obiektowi na pewno przydałby się
lifting, lecz kiedy pątnicy przybywają nieprzerwanym strumieniem, kto myślałby
o remontach! W jadalni też było bardzo domowo, a jedzenie swojskie. Jest bardzo
rodzinnie, więc nie wydziwiamy.
Od rana mamy w
planie podążać śladami św. Bernadetty, której ukazała się w pobliskiej grocie
Matka Przenajświętsza. Kilka osób poszło już bardzo wcześnie na odprawianą po
polsku mszę św.
Lourdes to
największy we Francji i jeden z największych ośrodków kultu maryjnego na
świecie, odwiedzany rocznie przez 6 milionów pielgrzymów.
Tutaj, 11 lutego
1858 roku przy jaskini Massabielle Matka Boża objawiła się czternastoletniej
Bernadecie Soubirous. W 1874 roku w miejscu tym postawiono statuę Matki Bożej z
Lourdes, a następnie neogotycką bazylikę. Sama Bernadeta wstąpiła w 1866 roku
do klasztoru Nevers, a w 1933 roku została ogłoszona świętą.
Podziemna bazylika Piusa X mogąca pomieścić 25 000 ludzi.
Kaplica różańcowa
Dla mnie pobyt w Lourdes był szczególnie ważny, gdyż wychowana w Panewnikach, mieszkałam kilkaset metrów od repliki lurdzkiej groty, zbudowanej na terenach klasztoru o.o. Franciszkanów i ich kościoła, również jak w Lourdes, neogotyckiego. Podobna bardzo:
Kaplica różańcowa
Dla mnie pobyt w Lourdes był szczególnie ważny, gdyż wychowana w Panewnikach, mieszkałam kilkaset metrów od repliki lurdzkiej groty, zbudowanej na terenach klasztoru o.o. Franciszkanów i ich kościoła, również jak w Lourdes, neogotyckiego. Podobna bardzo:
Poza grotą
Massabielle odwiedziliśmy kościół parafialny, gdzie Bernadeta była ochrzczona,
jej dom rodzinny,
oraz ubogie pokoiki, gdzie zamieszkała rodzina Soubirous po utracie młyna, w którym zarabiał na życie ojciec.
Obejrzeliśmy także bardzo zręcznie opracowaną prezentację dotyczącą cudownego medalika.
jej dom rodzinny,
oraz ubogie pokoiki, gdzie zamieszkała rodzina Soubirous po utracie młyna, w którym zarabiał na życie ojciec.
Obejrzeliśmy także bardzo zręcznie opracowaną prezentację dotyczącą cudownego medalika.
Był też czas na
zakupy w miejscowej hali targowej,
oraz w licznych sklepikach z dewocjonaliami i pamiątkami.
oraz w licznych sklepikach z dewocjonaliami i pamiątkami.
Wieczorem
wzięliśmy udział w procesji różańcowej, co dostarczyło wielu wzruszeń i przeżyć.
Podobnie jak dwa lata temu w Fatimie, tyle tu wiary, nadziei, ufności…
Kolejnego dnia najwytrwalsi udali się raz jeszcze do groty na mszę, a potem już razem wyruszyliśmy w daleką drogę do zagubionego w Pirenejach Księstwa Andory.
Z zachwytem
patrzymy na zbliżające się coraz bardziej pasmo Pirenejów. Widoki są po prostu
bezcenne.
Nie my jedni obraliśmy sobie ten cel podróży, więc na drodze niestety jak zwykle spory ruch.
Nie my jedni obraliśmy sobie ten cel podróży, więc na drodze niestety jak zwykle spory ruch.
Mówi się, że Andora
to kamień wrzucony w granicę między Katalonią i Francją. Historia mówi, że
prawa miejskie i niezależność nadał Andorze Karol Wielki w nagrodę za waleczność
mieszkańców podczas wojen z Maurami. I
chociaż wydarzenie to nie jest faktem, to postać Karola Wielkiego
pojawia się nawet w andorskim hymnie – „Karol Wielki, mój ojciec, wyzwolił mnie
od Arabów.”
Państwo ma swoją
autonomię, lecz władzę sprawują tu zgodnie z tradycją biskup hiszpańskiego
miasta Seo de Urgel i prezydent Francji. Bardzo to dziwne…
Powierzchnia
księstwa wynosi zaledwie 468 km² i w latach osiemdziesiątych XX
wieku mieszkało tu zaledwie 20 tysięcy osób. Obecnie liczba ta jest niemal
pięciokrotnie wyższa, a spowodowane jest to głównie turystyką zakupową. O
Andorze można powiedzieć, że jest to największa strefa bezcłowa w Europie.
Jazda
w korkach mocno ograniczyła czas naszego pobytu w Andorze, więc nastawiliśmy
się tylko na oglądanie miejskiej architektury, wysłanie kartek i zakup drobnych
pamiątek.
Andora
to siedem niezależnych parafii, z których najważniejsza to ta o nazwie Andora.
Mijaliśmy po drodze kilka takich mniejszych miejscowości
Zabytków Andora posiada bardzo niewiele. W metropolii warto zatrzymać się przy Casa de la Vall budynku pochodzącym z XVI wieku, gdzie obecnie znajduje się siedziba rządu i sądownictwa.
W pobliskim kościele można też zobaczyć ważną dla Andorczyków figurkę Matki Bożej Patronki Andory.
Mijaliśmy po drodze kilka takich mniejszych miejscowości
Zabytków Andora posiada bardzo niewiele. W metropolii warto zatrzymać się przy Casa de la Vall budynku pochodzącym z XVI wieku, gdzie obecnie znajduje się siedziba rządu i sądownictwa.
W pobliskim kościele można też zobaczyć ważną dla Andorczyków figurkę Matki Bożej Patronki Andory.
Aby uniknąć
natężenia ruchu kierowcy z powrotem decydują się jechać przez Hiszpanię. Ruch
faktycznie mniejszy, ale jedziemy przez środek Parku Narodowego Katalońskich
Pirenejów czyli niejednokrotnie karkołomnymi serpentynami. Jazda może nieco
wolna, ale widoki bezcenne!
Ponownie
zjeżdżamy na Lazurowe Wybrzeże i wieczorem docieramy do hotelu w Montpelier w
okolicach Sete.
Powoli pętla
naszej podróży zaczyna się zamykać. Kolejny dzień zakończy się w okolicach
włoskiej Werony. Jednak zanim tam dotrzemy, zatrzymujemy się w Vence,
francuskim mieście artystów.
Pośród plejady takich artystów jak Ida Rubinstein, Raoul Dufy, Marc Chagal, D.H. Lawrence czy Henri Matisse żył tutaj i zmarł nasz Witold Gombrowicz. Aktualnie w domu, w którym mieszkał Gombrowicz, przeprowadzany jest remont. Jesienią ma być otwarte niewielkie muzeum w mieszkaniu Gombrowiczów.
Mieliśmy szczęście spotkać przed domem wdowę po słynnym pisarzu, Panią Ritę przyglądającą się postępowi prac. Niesamowity zbieg okoliczności!
Pośród plejady takich artystów jak Ida Rubinstein, Raoul Dufy, Marc Chagal, D.H. Lawrence czy Henri Matisse żył tutaj i zmarł nasz Witold Gombrowicz. Aktualnie w domu, w którym mieszkał Gombrowicz, przeprowadzany jest remont. Jesienią ma być otwarte niewielkie muzeum w mieszkaniu Gombrowiczów.
Mieliśmy szczęście spotkać przed domem wdowę po słynnym pisarzu, Panią Ritę przyglądającą się postępowi prac. Niesamowity zbieg okoliczności!
Stare Miasto w
Vence jest niesamowicie urokliwe. Spacer po nim to niebywała przyjemność.
A kiedy usiądzie się w skwarny dzień w kawiarnianym ogródku, to już nie ma nic przyjemniejszego. Tu jadłam najlepszy w życiu krem brûlée.
A kiedy usiądzie się w skwarny dzień w kawiarnianym ogródku, to już nie ma nic przyjemniejszego. Tu jadłam najlepszy w życiu krem brûlée.
W centrum, tuż obok budynku urzędu miasta stoi katedra Najświętszej Marii Panny Narodzenia. W wejściu do niej, po obu stronach
znajdują się kamienie z wygrawerowanymi dedykacjami dla cesarzy, pochodzące z I
wieku n.e. Wewnątrz katedry zobaczymy m.in. mozaikę autorstwa Marca Chagalla.
Inna atrakcja będąca celem wycieczek to Kaplica Różańcowa (Chapelle du Rosaire) udekorowana przez Matisse’a, która stoi poza średniowiecznym wzgórzem. W kaplicy nie wolno robić zdjęć, ale wujek G. zawsze pomocny :)
Myślę, że mogę opowiedzieć o jeszcze jednym zdarzeniu. Otóż w naszych podróżach niemal zawsze towarzyszy nam znany chorzowski artysta plastyk Pan Marian Knobloch. Pozwolił mi zrobić sobie zdjęcie na tle fotografii Henriego Matisse'a w towarzystwie zakonnicy. I oto jak wyszło:
Osobiście wolę malarstwo Pana Knoblocha :)
A to widok z tarasu Kaplicy Różańcowej
Inna atrakcja będąca celem wycieczek to Kaplica Różańcowa (Chapelle du Rosaire) udekorowana przez Matisse’a, która stoi poza średniowiecznym wzgórzem. W kaplicy nie wolno robić zdjęć, ale wujek G. zawsze pomocny :)
Myślę, że mogę opowiedzieć o jeszcze jednym zdarzeniu. Otóż w naszych podróżach niemal zawsze towarzyszy nam znany chorzowski artysta plastyk Pan Marian Knobloch. Pozwolił mi zrobić sobie zdjęcie na tle fotografii Henriego Matisse'a w towarzystwie zakonnicy. I oto jak wyszło:
Osobiście wolę malarstwo Pana Knoblocha :)
A to widok z tarasu Kaplicy Różańcowej
Miastem zachwycał się także Nostredamus, który pisał, że ogrody Vence są cudem Prowansji. Faktycznie, tu nawet zwykłe klomby są niezwykłe.
Nowy dzień, już
w Weronie, oczywiście pod znakiem Romea i Julii. W rzeczywistości nie istniała
taka tragicznie zakochana para, a Szekspir, autor słynnego dramatu nigdy nie
był w Weronie. Aczkolwiek rodziny Capuletich i Montecchich istniały faktycznie.
Cóż to jednak za problem ponaginać fakty i stworzyć miejsca, gdzie takowe
postacie mogłyby się znaleźć.
Najpierw jednak
mijamy Castelvecchio – pięknie zachowany zamek, który w średniowieczu był
siedzibą rodu Scaglierich, zabytkowym mostem przechodzimy na drugą stronę Adygi
i wzdłuż rzeki docieramy na Stare Miasto.
Następnie mijamy starożytny amfiteatr, starszy niż rzymskie Koloseum
i idziemy uliczkami Starego Miasta na Piazza delle Erbe (Plac Ziół) – serce Werony i najstarszy miejski plac, położony w miejscu dawnego Forum Romanum.
Następnie mijamy starożytny amfiteatr, starszy niż rzymskie Koloseum
i idziemy uliczkami Starego Miasta na Piazza delle Erbe (Plac Ziół) – serce Werony i najstarszy miejski plac, położony w miejscu dawnego Forum Romanum.
Stąd już
niedaleko do Casa di Giulietta czyli Domu Julii. Wygląda dokładnie tak, jak
opisał go w sztuce Szekspir, choć słynny balkon dobudowano dopiero w 1935 r.
Każdy przybywający pod Dom Julii, powinien dotknąć piersi posągu Julii.
Dzięki temu znajdzie prawdziwą miłość lub jak ją już odnalazł, będzie
szczęśliwy do końca swoich dni.
Na ścianach jest bardzo kolorowo od poprzylepianych karteczek z zapiskami zakochanych par oraz tych, poszukujących prawdziwej miłości. Oczywiście byłam na balkonie, a mój Romeo patrzył na mnie z dołu :)
Na ścianach jest bardzo kolorowo od poprzylepianych karteczek z zapiskami zakochanych par oraz tych, poszukujących prawdziwej miłości. Oczywiście byłam na balkonie, a mój Romeo patrzył na mnie z dołu :)
Idziemy przez
Piazza dei Signori – zwanym również Placem Dantego. Możemy tu zobaczyć
najpiękniejszy renesansowy budynek w Weronie XV-wieczna Loggia del Consiglio.
Z kolei wokół małego
XII-wiecznego kościoła Santa Maria Antica rozmieszczone są sarkofagi członków rodu della Scala, niegdysiejszych
władców Werony.
Romantycznie nastrojeni jedziemy
w kierunku Austrii, konkretnie do Klagenfurtu, gdzie nocujemy w wygodnym hotelu
Aragia.
W czasie ostatniej już na naszym wyjeździe
kolacji padły słowa podsumowań, podziękowań, polało się kilka łez… Mimo
wszystko mamy nadzieję spotykać się jeszcze w naszym przyjaznym gronie, może
organizowanym inaczej. Trzeba wierzyć!
Ostatni dzień spędzamy na krótkim
zwiedzaniu Klagenfurtu.
Od 2007 roku
oficjalna nazwa miasta to Klagenfurt
nad Worthersee.
Worthersee, to tzw. „austriackie morze” ma ogromne znaczenie
dla miasta, gdyż ma przyciągnąć turystów. W oficjalnych przewodnikach
wydawanych przez miejscowy urząd turystyczny Klagenfurt już od jakiegoś czasu nazywany
jest "różą jeziora Worthersee". Tutejsza plaża to ponoć największa w
Europie plaża śródlądowa. Brzegi Worthersee - długiego na 16,5 kilometra i
kształtem przypominającego pełzającego węża - dumnie nazywane są austriacką
riwierą.
I
chyba wszystko działa, bo w to sobotnie przedpołudnie miasto było tłumne i
gwarne.
Stare miasto Klagenfurtu jest jednym z najpiękniejszych w całej
Austrii, za co trzykrotnie otrzymało dyplom Europa Nostra. W panoramę
miasta wpisane są malownicze renesansowe dziedzińce, w których mieszczą
się obecnie nowoczesne butiki, modne lokale i stylowe ogródki
restauracyjne.
Potem już jazda przez środkową i
północną Austrię, Czechy aż do Chorzowa. Zaplanowane 6000 kilometrów –
przejechane!
fajne atrakcje.
OdpowiedzUsuń